To
była Marta. Weszła do sali i pierwsze co zrobiła, to rzuciła mi się na szyję ze
łzami w oczach.
- Nie wiesz, co przeżywałam, kiedy zadzwonili, że jesteś w szpitalu – wydukała osuwając się – jadąc tu miałam w głowie najgorsze scenariusze, a ty po prostu sobie zasłabłaś – zaśmiała się ocierając łzy z policzków.
- Przepraszam
- Nie to ja przepraszam – przerwała mi – nie powinnam była strzelać takich fochów. Teraz uświadomiłam sobie, jak łatwo jest kogoś stracić i wiem, że nie warto być pokłóconym.
- Czyli zgoda? – spytałam niepewnie.
- Pewnie!
O własnych siłach usiadłam na łóżku i stwierdziłam, że wcale nie czuję się słabo. Wręcz przeciwnie, mogłabym odłączyć od siebie te wszystkie rurki i wyjść ze szpitala nawet w tym momencie.
- Lekarz powiedział, że jeszcze jakieś półgodziny i będziesz wolna. – poinformowała mnie Marta, czytając wręcz w moich myślach.
- Która jest w zasadzie godzina? - spytałam nagle uświadamiając sobie, że nie mam pojęcia ile czasu byłam nieprzytomna.
- 8 rano.
- Co? Jak to? Przecież za chwilę muszę być na lotnisku – zerwałam się z łóżka.
- O nie, nigdzie nie jedziesz. Zostaniesz dopóki nie zabukujemy ci kolejnego biletu.
- Nie chcę ci się narzucać…
- Proszę cię, przestań.
Rozmowę przerwała nam pielęgniarka, która przyszła odłączyć moją kroplówkę. Gdy tylko to zrobiła, poszłam przebrać się w moje rzeczy i razem z Martą udałyśmy się na recepcję. Tam musiałam podpisać kilka rzeczy i wreszcie byłam wolna. Spytałam się recepcjonistki, czy mogłabym porozmawiać z dziewczyną, którą uratowałam (ach tak skromność) Niestety nadal była nieprzytomna, ale pani zgodziła się do mnie zadzwonić, gdy pacjentka się obudzi i będzie mogła przyjmować gości. Co prawda naruszała tym trochę zasady, ale z racji na okoliczności i mój odważny czyn (skromności ciąg dalszy) udało mi się ją przekonać.
- Nie wiesz, co przeżywałam, kiedy zadzwonili, że jesteś w szpitalu – wydukała osuwając się – jadąc tu miałam w głowie najgorsze scenariusze, a ty po prostu sobie zasłabłaś – zaśmiała się ocierając łzy z policzków.
- Przepraszam
- Nie to ja przepraszam – przerwała mi – nie powinnam była strzelać takich fochów. Teraz uświadomiłam sobie, jak łatwo jest kogoś stracić i wiem, że nie warto być pokłóconym.
- Czyli zgoda? – spytałam niepewnie.
- Pewnie!
O własnych siłach usiadłam na łóżku i stwierdziłam, że wcale nie czuję się słabo. Wręcz przeciwnie, mogłabym odłączyć od siebie te wszystkie rurki i wyjść ze szpitala nawet w tym momencie.
- Lekarz powiedział, że jeszcze jakieś półgodziny i będziesz wolna. – poinformowała mnie Marta, czytając wręcz w moich myślach.
- Która jest w zasadzie godzina? - spytałam nagle uświadamiając sobie, że nie mam pojęcia ile czasu byłam nieprzytomna.
- 8 rano.
- Co? Jak to? Przecież za chwilę muszę być na lotnisku – zerwałam się z łóżka.
- O nie, nigdzie nie jedziesz. Zostaniesz dopóki nie zabukujemy ci kolejnego biletu.
- Nie chcę ci się narzucać…
- Proszę cię, przestań.
Rozmowę przerwała nam pielęgniarka, która przyszła odłączyć moją kroplówkę. Gdy tylko to zrobiła, poszłam przebrać się w moje rzeczy i razem z Martą udałyśmy się na recepcję. Tam musiałam podpisać kilka rzeczy i wreszcie byłam wolna. Spytałam się recepcjonistki, czy mogłabym porozmawiać z dziewczyną, którą uratowałam (ach tak skromność) Niestety nadal była nieprzytomna, ale pani zgodziła się do mnie zadzwonić, gdy pacjentka się obudzi i będzie mogła przyjmować gości. Co prawda naruszała tym trochę zasady, ale z racji na okoliczności i mój odważny czyn (skromności ciąg dalszy) udało mi się ją przekonać.
*
- Będę
za tobą tęsknić – mruknęła Dorothy przytulając mnie na pożegnanie.
- Ja też – pogłaskałam ja po kruczoczarnych włosach.
Wczoraj wyszłam ze szpitala i dzisiaj razem z Mart ą i jej chłopakiem wracaliśmy do jej domu w Salisbury. Nie chciałam opuszczać Bournemouth, ale taka była kolej rzeczy. Jutro moja siostra znowu zaczyna pracę i Jakeowi (chłopak Marty przyp. autor) także kończy się urlop. Teoretycznie ja mogłabym zostać dłużej, ale mieszkanie u rodziców Dorothy, którzy po ostatnich wydarzeniach mają mnie za trochę niestabilną psychicznie, to niezbyt zachęcająca perspektywa.
Jake zapakował ostatnie walizki i już po chwili siedzieliśmy w samochodzie. Pomachałam jeszcze przez szybę do stojącej na schodkach Dorothy, na co ona uśmiechnęła się uroczo. Będę tęsknić za tym małym diabełkiem, w końcu gdyby nie ona, nie przeżyłabym tyle w ciągu mojego pobytu tutaj. Może nie wszystko, co mnie tu spotkało, było miłe, ale postanowiłam sobie, że niczego nie będę żałować. Wszystkiego trzeba w życiu doświadczyć i każde wspomnienie – dobre, czy złe – kształtuje nasz charakter i sprawia, uczy i zostawia wartościowe piętno.
Spojrzałam na leżący na siedzeniu telefon. Był wyłączny od jakiś 2 dni. Nie chciałam go uruchamiać, bo domyślałam się co tam zastanę. Sprawa dziewczyny, którą znalazłam na plaży, została nagłośniona przez gazety, ponieważ nadal nie było wiadomo kto ją pobił i wrzucił do morza uznając za martwą. W artykułach pojawiało się również moje nazwisko, a raczej jego początek. „Polish girl Ewelina L.” – tak mnie określano. Trochę kojarzyło mi się to z Instagramem i hasztagiem #polishgirl, co tylko dowodzi jaki ze mnie „nołlajf”.
Po długiej wewnętrznej bitwie nacisnęłam przycisk włączający telefon i wstukałam pin. Spojrzałam na moją tapetę z ananasem dryfującym po powierzchni wody. (Tak wiem, ludzie zazwyczaj ustawiają sobie zdjęcia z przyjaciółmi, ale ja niestety tak owych nie posiadałam, więc musiałam zadowolić się ananasem.)
Tak jak myślałam – 15 nieodebranych połączeń i 20 smsów. 10 połączeń należało do mamy, ale z nią rozmawiałam jeszcze podczas pobytu w szpitalu, tyle że z komórki Marty. Pozostałe 5 było od James’a. Do tego wszystkie smsy były od niego. „Evelyn, proszę odbierz”, „Martwię się o ciebie”, „Jak się czujesz?”, „Wszystko w porządku?”, „Piszą o tobie w gazecie, nic ci się nie stało?”, „Błagam odpisz”.
Żal ściskał mi serce, gdy czytałam wiadomości od McVey’a. Martwił się o mnie po tym wszystkim, co mu powiedziałam, po tym, jak kazałam mu zapomnieć…
Musiałam pomyśleć. Włożyłam do uszu słuchawki i puściłam losową piosenkę z playlisty
- Ja też – pogłaskałam ja po kruczoczarnych włosach.
Wczoraj wyszłam ze szpitala i dzisiaj razem z Mart ą i jej chłopakiem wracaliśmy do jej domu w Salisbury. Nie chciałam opuszczać Bournemouth, ale taka była kolej rzeczy. Jutro moja siostra znowu zaczyna pracę i Jakeowi (chłopak Marty przyp. autor) także kończy się urlop. Teoretycznie ja mogłabym zostać dłużej, ale mieszkanie u rodziców Dorothy, którzy po ostatnich wydarzeniach mają mnie za trochę niestabilną psychicznie, to niezbyt zachęcająca perspektywa.
Jake zapakował ostatnie walizki i już po chwili siedzieliśmy w samochodzie. Pomachałam jeszcze przez szybę do stojącej na schodkach Dorothy, na co ona uśmiechnęła się uroczo. Będę tęsknić za tym małym diabełkiem, w końcu gdyby nie ona, nie przeżyłabym tyle w ciągu mojego pobytu tutaj. Może nie wszystko, co mnie tu spotkało, było miłe, ale postanowiłam sobie, że niczego nie będę żałować. Wszystkiego trzeba w życiu doświadczyć i każde wspomnienie – dobre, czy złe – kształtuje nasz charakter i sprawia, uczy i zostawia wartościowe piętno.
Spojrzałam na leżący na siedzeniu telefon. Był wyłączny od jakiś 2 dni. Nie chciałam go uruchamiać, bo domyślałam się co tam zastanę. Sprawa dziewczyny, którą znalazłam na plaży, została nagłośniona przez gazety, ponieważ nadal nie było wiadomo kto ją pobił i wrzucił do morza uznając za martwą. W artykułach pojawiało się również moje nazwisko, a raczej jego początek. „Polish girl Ewelina L.” – tak mnie określano. Trochę kojarzyło mi się to z Instagramem i hasztagiem #polishgirl, co tylko dowodzi jaki ze mnie „nołlajf”.
Po długiej wewnętrznej bitwie nacisnęłam przycisk włączający telefon i wstukałam pin. Spojrzałam na moją tapetę z ananasem dryfującym po powierzchni wody. (Tak wiem, ludzie zazwyczaj ustawiają sobie zdjęcia z przyjaciółmi, ale ja niestety tak owych nie posiadałam, więc musiałam zadowolić się ananasem.)
Tak jak myślałam – 15 nieodebranych połączeń i 20 smsów. 10 połączeń należało do mamy, ale z nią rozmawiałam jeszcze podczas pobytu w szpitalu, tyle że z komórki Marty. Pozostałe 5 było od James’a. Do tego wszystkie smsy były od niego. „Evelyn, proszę odbierz”, „Martwię się o ciebie”, „Jak się czujesz?”, „Wszystko w porządku?”, „Piszą o tobie w gazecie, nic ci się nie stało?”, „Błagam odpisz”.
Żal ściskał mi serce, gdy czytałam wiadomości od McVey’a. Martwił się o mnie po tym wszystkim, co mu powiedziałam, po tym, jak kazałam mu zapomnieć…
Musiałam pomyśleć. Włożyłam do uszu słuchawki i puściłam losową piosenkę z playlisty
Popatrz jak
wszystko szybko się zmienia,
coś jest, a później tego nie ma.
Człowiek jest tylko sumą oddechów,
wiec nie mów mi że jest jakiś sposób.
coś jest, a później tego nie ma.
Człowiek jest tylko sumą oddechów,
wiec nie mów mi że jest jakiś sposób.
Uśmiechnęłam
się kiwając głową z niedowierzaniem. Piosenka idealnie opisywała moja sytuację.
Nic nie trwa
wiecznie, niebezpiecznie
jest wierzyć w to, że coś trwa wiecznie.
Dobre momenty, jak fotografie:
zbieram w swej głowie jak w starej szafie.
jest wierzyć w to, że coś trwa wiecznie.
Dobre momenty, jak fotografie:
zbieram w swej głowie jak w starej szafie.
James
był właśnie taką fotografią, tyle że do połowy naderwaną. Zapisał w mojej
głowie tyle dobrych wspomnień i doświadczeń, ale też nie odpuścił tych
negatywnych. Nauczył mnie wiele i zmienił spojrzenie na świat. Kto wie? Może
dzięki niemu będę trochę bardziej pozytywna?
Otulona przyjemnym rytmem piosenki wystukałam w klawiaturę:
Otulona przyjemnym rytmem piosenki wystukałam w klawiaturę:
Wszystko
ze mną w porządku, nie masz powodów, żeby się martwić. Teraz wracam do
Salisbury. Żegnaj James.
Zawahałam
się przed kliknięciem wyślij. Mój wzrok spoczął na ostatnim zdaniu, które mimo
że było tylko fragmentem smsa uświadomiło mi, że to definitywny koniec.
Wyjeżdżam z Bournemouth i zarazem opuszczam świat Jamesa. Wzięłam głęboki
oddech opanowując płacz. Nie teraz, nie tu.
Wysłałam wiadomość i oparłam głowę o zagłówek. Spokojne rytmy kolejnej piosenki ukołysały mnie do snu.
Wysłałam wiadomość i oparłam głowę o zagłówek. Spokojne rytmy kolejnej piosenki ukołysały mnie do snu.
*
Salisbury
było specyficznym miasteczkiem. Miało swój charakterystyczny, konserwatywny
klimat. Nie chodzi to już nawet o infrastrukturę, która bardzo mi się podobała
ze względu na staro angielski nastrój, ale o nastawienie mieszkańców. Teoretycznie
każdy jest dla ciebie miły, bez względu skąd pochodzisz, bo rasizm czy
nietolerancja są tutaj bardzo źle odbierane i w niektórych przypadkach karalne.
Konserwatyzm objawiał się tutaj w trochę inny sposób, np. kiedy polka chciała
otworzyć polski sklep z naszymi narodowymi artykułami spożywczymi, nie
pozwolono jej nazwać go po polsku i szyld głosił „polish shop”. Nie rozumiałam,
dlaczego komuś to przeszkadza, ale siostra wytłumaczyła mi, że mają tu dystans
do Polaków, ponieważ dużo z nas jedzie do Anglii i żyje z tamtejszych zasiłków,
co oczywiście denerwuje rodzimych Anglików. Wiadomo, że istnieje też część osób,
która jedzie „na wyspy”, aby zarabiać w uczciwy sposób, jednak sama przekonałam
się, jak złą opinie są w stanie wyrobić pojedyncze jednostki.
Wracając do tematu. Byłam w Salisbury od kilku dni i jakoś do Polski mi się nie spieszyło. I tak w przyszłości planowałam wrócić do Anglii i tutaj ułożyć sobie życie. Na razie jednak rozglądałam się za jakimś tanim biletem lotniczym, bo wakacyjne ceny były dość wygórowane. Niestety za lot, który mi przepadł nie dostałam zwrotu pieniędzy, więc musiałam żyć na koszt siostry.
Dzisiaj Marta była w pracy, tak samo jak Jake. Mieli wspólne mieszkanie, niedaleko centrum. W sumie to miasto było tak małe, że wszystko tutaj było niedaleko centrum.
Robiłam zakupy, gdyż była moja kolej na gotowanie kolacji i zdecydowałam się na coś bardziej kreatywnego, niż zamówienie pizzy. Poszłam więc do TESCO, chyba najbardziej popularnego tutaj supermarketu, który był dosłownie na każdym rogu. Kupiłam potrzebne składniki i wracałam do domu, kiedy zaczepiła mnie jakaś dziewczyna. Wyglądała bardzo znajomo.
- Przepraszam, czy wiesz może gdzie jest ulica Hamilton Road 15? -
O dziwo wiedziałam i wytłumaczyłam nieznajomej jak tam dojść. Brunetka podziękowała i ruszyła we wskazanym przeze mnie kierunku. Kiedy się oddalała uświadomiłam sobie, skąd znam adres, o który pytała. Przecież na Hamilton Road 15 znajduje się mieszkanie Marty.
Olśniło mnie też skąd kojarzę dziewczynę. Jak mogłam być taka głupia?!
- Zaczekaj - krzyknęłam. Dziewczyna odwróciła się.
- Czy ty jesteś Margaret Winchester? – zapytałam niepewnie. W szpitalu podali mi imię i nazwisko dziewczyny, którą znalazłam na plaży, ale nie sądziłam, że kiedykolwiek mi się przydadzą.
- Tak, to ja. Ale skąd mnie znasz? – była wyraźnie zdziwiona i zaniepokojona.
- To mnie szukasz – odparłam chaotycznie – To ja cię znalazłam… tam na plaży. – wydukałam.
Teraźniejsza Margaret zupełnie nie przypominała siebie z przed tygodnia. Jej czarne włosy lśniły w słońcu, a cera była prawie bez skazy, nie licząc kilu siniaków na rękach. Na dźwięk moich słów zamarła. Rozchyliła usta chcąc coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła. Nie wiedziała jak się zachować, co zresztą mnie nie dziwiło.
- Ja.. ja chciałam.. zresztą nieważne. Nie powinnam cię tak nachodzić. Przepraszam –
- Przestań. Nie nachodzisz mnie. Cieszę się, że nic ci nie jest. – uśmiechnęłam się do niej.
- Jeśli chciałabyś pogadać, to zapraszam – dodałam niepewnie.
Margaret wyraźnie się zawahała, ale w końcu przyjęła propozycję i obie udałyśmy się do mnie.
*
Gdy
weszłyśmy do mieszkania, Margaret wydawała się być spięta i zestresowana,
jednak po kilkunastu minutach rozmowy przy mrożonej herbacie, którą nam
przygotowałam, dziewczyna zaczynała czuć się coraz pewniej.
Dowiedziałam się, że Margaret jest w moim wieku i mieszka w Londynie, a do Bournemouth przyjechała jedynie na wakacje. Była bardzo miła i naprawdę było mi jej szkoda. Nie rozumiałam, jak ktoś mógł skrzywdzić taką dziewczynę jak ona.
- Chciałabym ci podziękować . – zmieniła nagle temat i z beztroskiej pogawędki przeszłyśmy do trochę sentymentalnej i poważnej rozmowy.
- Gdyby nie ty… - wzięła głęboki wdech – ja.. ja.. – jąkała się - Uratowałaś mi życie – głos dziewczyny zaczął się łamać. Po policzkach spływały łzy.
Odruchowo podeszłam do Margaret i ją przytuliłam. Nie wiem co wydarzyło się zanim znalazłam ją na plaży, wspominanie tych wydarzeń musiało być dla niej ciężkie.
Dziewczyna uspokoiła się i wyswobodziła z mojego uścisku. Spojrzała na mnie ocierając łzy i uśmiechnęła się.
- Dziękuję – wyszeptała.
Odwzajemniłam uśmiech. Tamtą noc pamiętałam jak przez mgłę, ale świadomość, że uratowałam komuś życie, była budująca. Nie mówię tu o dumie, a jedynie o poczuciu, że
wreszcie na coś się przydałam i zrobiłam coś pożytecznego.
- Nie powinnam się tak rozklejać, przepraszam – powiedziała Margaret , wycierając twarz chusteczką.
- Więc.. jakie masz plany? Zostajesz w Anglii? – zmieniła szybko temat. Ja również, nie miałam zamiaru go drążyć, skoro miało to być dla dziewczyny krępujące i nieprzyjemne.
- Na razie wracam do kraju, ale przyszłość wiążę z Anglią. W zasadzie zostałabym już teraz, gdybym tylko miała jakąś pracę.
Margaret uśmiechnęła się.. przebiegle?
- Wiesz co… chyba mam pomysł. Moja rodzina ma kawiarnię w Londynie i szukamy kelnerki. Gdybyś chciała mogłabym pogadać z rodzicami, na pewno cię przyjmą.
- Nie Margaret, nie chcę, żebyś czuła, że jesteś mi coś winna.
- Przestań. Nie proponowałabym ci tego, gdybym nie była pewna, że się nadajesz. Jesteś miła, pomocna, dobrze znasz angielski. – zaczęła wyliczać na palcach moje zalety, a ja miałam ochotę zaśmiać jej się w twarz. Opisała moje dokładne przeciwieństwo. Może dla obcych byłam uprzejma, ale jeśli ktoś mnie wkurzał, nie mógł liczyć na moją łaskę. A mój angielski? Błagam, trzyletnie dziecko mówi lepiej.
- Dziękuję Margaret, ale nie chciałabym się narzucać.
- Nie narzucasz się! Cholera, Evelyn przemyśl to i daj mi znać. Na razie muszę się zbierać, bo za chwilę mam ostatni pociąg do Londynu. Jak coś to dzwoń, masz mój numer – dziewczyna obdarzyła mnie promiennym uśmiechem.
Odprowadziłam ją do drzwi, cały czas mając w głowie propozycje pracy. Nie była taka zła… chyba będę musiała się nad nią poważnie zastanowić.
- Do zobaczenia wkrótce, mam nadzieję – przytuliła mnie na pożegnanie Margaret.
- Na pewno – uśmiechnęłam się – Miłej podróży i trzymaj się.
- Dziękuję.. za wszystko.
- Nie ma sprawy. – nie wiedziałam, czy taka odpowiedź jest adekwatna w tym momencie, ale nie miałam pojęcia, co innego powiedzieć.
Margaret wyszła, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie. Ta praca była wielką okazją. Zdobyłabym doświadczenie zawodowe i podszlifowała język. Jednak co ze studiami? Planowałam skończyć w Polsce chociaż licencjat, a wątpię, żeby rodzina Margaret była skłonna trzymać dla mnie posadę przez następne trzy lata. Zdecydowałam się porozmawiać, z Martą, a potem zadzwonić do mamy i jej również spytać o zdanie. W końcu to ona pomogła mi podjąć większość dobrych, życiowych decyzji.
Dowiedziałam się, że Margaret jest w moim wieku i mieszka w Londynie, a do Bournemouth przyjechała jedynie na wakacje. Była bardzo miła i naprawdę było mi jej szkoda. Nie rozumiałam, jak ktoś mógł skrzywdzić taką dziewczynę jak ona.
- Chciałabym ci podziękować . – zmieniła nagle temat i z beztroskiej pogawędki przeszłyśmy do trochę sentymentalnej i poważnej rozmowy.
- Gdyby nie ty… - wzięła głęboki wdech – ja.. ja.. – jąkała się - Uratowałaś mi życie – głos dziewczyny zaczął się łamać. Po policzkach spływały łzy.
Odruchowo podeszłam do Margaret i ją przytuliłam. Nie wiem co wydarzyło się zanim znalazłam ją na plaży, wspominanie tych wydarzeń musiało być dla niej ciężkie.
Dziewczyna uspokoiła się i wyswobodziła z mojego uścisku. Spojrzała na mnie ocierając łzy i uśmiechnęła się.
- Dziękuję – wyszeptała.
Odwzajemniłam uśmiech. Tamtą noc pamiętałam jak przez mgłę, ale świadomość, że uratowałam komuś życie, była budująca. Nie mówię tu o dumie, a jedynie o poczuciu, że
wreszcie na coś się przydałam i zrobiłam coś pożytecznego.
- Nie powinnam się tak rozklejać, przepraszam – powiedziała Margaret , wycierając twarz chusteczką.
- Więc.. jakie masz plany? Zostajesz w Anglii? – zmieniła szybko temat. Ja również, nie miałam zamiaru go drążyć, skoro miało to być dla dziewczyny krępujące i nieprzyjemne.
- Na razie wracam do kraju, ale przyszłość wiążę z Anglią. W zasadzie zostałabym już teraz, gdybym tylko miała jakąś pracę.
Margaret uśmiechnęła się.. przebiegle?
- Wiesz co… chyba mam pomysł. Moja rodzina ma kawiarnię w Londynie i szukamy kelnerki. Gdybyś chciała mogłabym pogadać z rodzicami, na pewno cię przyjmą.
- Nie Margaret, nie chcę, żebyś czuła, że jesteś mi coś winna.
- Przestań. Nie proponowałabym ci tego, gdybym nie była pewna, że się nadajesz. Jesteś miła, pomocna, dobrze znasz angielski. – zaczęła wyliczać na palcach moje zalety, a ja miałam ochotę zaśmiać jej się w twarz. Opisała moje dokładne przeciwieństwo. Może dla obcych byłam uprzejma, ale jeśli ktoś mnie wkurzał, nie mógł liczyć na moją łaskę. A mój angielski? Błagam, trzyletnie dziecko mówi lepiej.
- Dziękuję Margaret, ale nie chciałabym się narzucać.
- Nie narzucasz się! Cholera, Evelyn przemyśl to i daj mi znać. Na razie muszę się zbierać, bo za chwilę mam ostatni pociąg do Londynu. Jak coś to dzwoń, masz mój numer – dziewczyna obdarzyła mnie promiennym uśmiechem.
Odprowadziłam ją do drzwi, cały czas mając w głowie propozycje pracy. Nie była taka zła… chyba będę musiała się nad nią poważnie zastanowić.
- Do zobaczenia wkrótce, mam nadzieję – przytuliła mnie na pożegnanie Margaret.
- Na pewno – uśmiechnęłam się – Miłej podróży i trzymaj się.
- Dziękuję.. za wszystko.
- Nie ma sprawy. – nie wiedziałam, czy taka odpowiedź jest adekwatna w tym momencie, ale nie miałam pojęcia, co innego powiedzieć.
Margaret wyszła, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie. Ta praca była wielką okazją. Zdobyłabym doświadczenie zawodowe i podszlifowała język. Jednak co ze studiami? Planowałam skończyć w Polsce chociaż licencjat, a wątpię, żeby rodzina Margaret była skłonna trzymać dla mnie posadę przez następne trzy lata. Zdecydowałam się porozmawiać, z Martą, a potem zadzwonić do mamy i jej również spytać o zdanie. W końcu to ona pomogła mi podjąć większość dobrych, życiowych decyzji.
*
- Jedź – usłyszałam z ust Marty zajadającej się przygotowanym przeze mnie spaghetti.
- Ale jesteś pewna, że to dobry pomysł? Nie miałabym gdzie mieszkać i w ogóle…
- Kolega Jake’a mieszka w Londynie i z tego co wiem, ma wolny pokój w mieszkaniu. Mogłabym z nim pogadać.
- Dziękuję. Ale czy nie uważasz, że najpierw powinnam skończyć studia? W Anglii musiałabym za nie płacić, a to dużo kosztuje.
- I tak nie płacisz tego od razu z góry, tylko potem spłacasz jak kredyt od państwa. Tym się nie przejmuj, ja ci pomogę. Jeśli nie jesteś pewna, zadzwoń do mamy, ona zawsze wie, co zrobić.
I o dziwo mama też była za. Powiedziała, że ta praca to szansa, dzięki, której będę mogła się wybić. Jej pozytywna opinia rozwiała wszystkie moje wątpliwości i podjęłam decyzję.
Londynie, przybywam!
~~~~~~~~~~~~~~~~~ * ~~~~~~~~~~~~~~~~~
Okej, zanim przejdę do sedna, jedno ogłoszenie parafialne:
ZAPRASZAM DO ZAKŁADKI INFORMOWANI. Jeśli ktoś z Was chce być informowany na bieżąco o nowych rozdziałach, zostawcie tam w komentarzu swoje GG, twittera, maila, czy co tam jeszcze się da xD
Przepraszam, że tak długo czekaliście.. Nie będę się usprawiedliwiać, nie ma sensu, po prostu przepraszam.
Chcę Wam podziękować za 2 chyba najlepsze prezenty po wczorajszej przegranej Hiszpanii (Torres i tak cię kocham <3)
W życiu nie spodziewałam się takich liczb na żadnym z moich blogów, dlatego dziękuję, bo bez Was to opowiadanie nie miałoby sensu! <3
Jeszcze jedna rzecz...
Nie wiem czy wiecie, ale ruszyła druga część Curls - opowiadania o The Vamps autorstwa Wiktorii. Serdecznie zapraszam do czytania! ;)
Jejku pisz jak najszybciej kolejne rozdziały :D kocham te opowiadanie, czekam na next ;) (mogłabyś umieścić w opowiadaniu troszkę więcej wątków z chłopakami)
OdpowiedzUsuńdziękuję za wskazówkę :) w sumie masz rację, strasznie mało wplatam tutaj chłopaków.. obiecuję, że będzie się pojawiać więcej takich wątków ^^
Usuńhuhuhu...jedzie do Londynu... huhuhu... czekam na nn <3
OdpowiedzUsuńCudny <33 Czekam na następny <33
OdpowiedzUsuńsupeer<3 dodasz w tym opowiadaniu coś +18? :-D
OdpowiedzUsuńyyymmmnnn... xD szczerze nie myślałam o tym, ale podsunęłaś mi teraz pewien pomysł... nie wiem tylko jak się sprawdzę w takich scenach, bo nigdy niczego podobnego nie pisałam xd
UsuńSię dzieje w tym opowiadaniu. :D Mam nadzieję, że Evelyn i James będą jeszcze razem. ^^ Czekam na następny.
OdpowiedzUsuń