czwartek, 18 grudnia 2014

~ Rozdział 29 ~ "Wracając do tematu [...] Evelyn, kocham cię."



Znowu jest trochę skakania po perspektywach, ale mam nadzieję, że się połapiecie :)
I przepraszam, że tak długo musieliście czekać x

*EVELYN POV* 
 
Spojrzałam na zegarek. Dochodziła 20. Najwyższy czas, aby kierować się do odprawy celnej. Dopiłyśmy z Martą kawę zamówioną w jednej z lotniskowych kawiarni i udałyśmy w stronę odpowiednich bramek. 

Gdy stanęłam długiej kolejce, zaczęło docierać do mnie, że to już naprawdę koniec. Nie do końca byłam pewna co robię, chciałam jedynie uciec i zacząć nowe, spokojne życie. Musiałam jednak zamknąć poprzedni rozdział i tak oto stojąc na lotniku pisałam epilog tej części mojego życia. Czułam pewną gorycz, bo w tak krótkim czasie przeżyłam w Anglii mnóstwo dobrych i złych chwil, trudno było mi zostawić to wszystko i wrócić do Polski, miejsca gdzie po prostu nie wyobrażałam sobie swojego życia. Z dwojga złego wolałam chyba być nierozpoznawalna i nieszczęśliwa, niż nieszczęśliwa i przy okazji wyśmiewana przez prawie wszystkich Brytyjczyków na ulicy. 

Kolejka posuwała się do przodu, a razem z nią ja i Marta. Stałyśmy w milczeniu otoczone szumem terminalu. Cisza między nami nie była jednak spowodowana brakiem tematu do rozmowy. Każda z nas musiała po prostu wszystko sobie poukładać i przyswoić. Byłyśmy siostrami i najlepszymi przyjaciółkami, a  kolejne rozstanie na niewiadomo jak długo było bolesne dla nas obojga. 

*

*JAMES POV*
 
- Szybciej do cholery! -  przekląłem, uderzając w klakson. Cholerny Londyn, cholerne korki!

- Mówiłem, żeby jechać metrem – prychnął ten przygłup Elyar.

- Zamknij się – rzuciłem krótko. Chłopak działał mi na nerwy.

Staliśmy w korku na drodze wyjazdowej z Londynu, prowadzącej na lotnisko, z którego za godzinę miała odlecieć Evelyn. Nie dość, że musiałem znosić tego rozwydrzonego, farbowanego blondyna, to żeby było zabawniej, w aucie siedziała jeszcze Margaret. Na szczęście nie odzywała się odkąd ruszyliśmy spod apartamentu, ale sama jej obecność była irytująca. Jedyną normalną osobą oprócz mnie był Jason, który nadal do końca nie wiem skąd się wziął i kim jest. Nie widziałem gościa wcześniej, a tu nagle zjawia się pod moim mieszkaniem i zaczyna mi pomagać… Musiał być przyjacielem Evelyn, ale dziwne, ze nigdy nawet o nim nie słyszałem. Ciekawość zżerała mnie od środka, ale nie zapytam się przecież wprost „kim jesteś”.

- Nie zdążymy – mruknąłem bardziej do siebie, jednak siedzący obok mnie Elyar usłyszał.

- Jason, nie mówiłeś, że Marta jedzie z Evelyn na lotnisko? – zapytał blondyn.

- Tak, dzwoniłem już do niej, ale nie odpowiada. Widocznie nie ma tam zasięgu.

Wyczułem okazję, by zdobyć informacje o nieznajomym.

- Więc.. Jason, ty i Marta… - zrobiłem wymowną pauzę, zachęcając chłopaka do mówienia.

- Co my? – zapytał zdezorientowany.

- Tak, są parą. Serio James, mogłeś zapytać wprost, jeśli nie wiedziałeś kim jest Jason – pokręcił głową Elyar.

Spojrzałem na niego zdezorientowany. Z każdą chwilą denerwował mnie coraz bardziej.

Nagle na drodze zrobiło się luźniej. Wjechaliśmy na trójpasmówkę, a dużo aut zjechało zjazdem, który niedawno minęliśmy. Z zawrotną prędkością 20 km/h poruszaliśmy się do przodu, teoretycznie coraz bliżej lotniska, a jednak wciąż tak daleko od niego. Spojrzałem na zegarek, a upływający czas, sprawił, że znowu zaczynałem się stresować. Muszę zdążyć, muszę ją zatrzymać! – powtarzałem sobie, stukając nerwowo palcem w kierownicę.

*

*EVELYN POV*

Położyłam torbę na ruchomej taśmie i obserwowałam jak wjeżdża do stanowiska kontroli. Przeszłam przez bramkę celną, nie wywołując alarmu ani czerwonego światełka. Odebrałam z powrotem rzeczy i odwróciłam się, aby ostatni raz pomachać Marcie, z którą wcześniej wylewnie się pożegnałam.

Patrzyłam na nią, stała blisko, ale przez stanowisko kontroli była taka nieosiągalna. Dostrzegłam smutny uśmiech na jej twarzy i odwzajemniłam gest. Nawet nie wiem, kiedy łzy napłynęły mi do oczu, a dolna warga zaczęła drżeć. Musiałam iść, jeśli nie chciałam się rozpłakać na dobre. Zarzuciłam torbę na ramię, pomachałam siostrze i odeszłam w stronę okienka paszportowego.

*
 
*JAMES POV*
 
Gdy tylko podjechaliśmy w pobliże terminala, zatrzymałem samochód i wysiadłem, mówiąc Elyarowi, żeby przejął kierownicę i gdzieś zaparkował. Ja nie mogłem stracić ani sekundy, czas był moim wrogiem.

Pobiegłem w stronę wejścia do terminalu, po drodze prawie wpadając pod auto. Przepchałem się przez tłum ludzi przy drzwiach, nie zwracając uwagi na ich lamentowanie i pretensje. Wybaczcie, dzisiaj mam ważniejszą sprawę niż wasze wszystkie razem wzięte. Muszę uratować moją miłość.

Znaliśmy się z Evelyn stosunkowo krótko, a połowa naszej znajomości opierała się na walce o siebie nawzajem… Cóż, tak to chyba jest, gdy spotkają się dwa silne i niezależne charaktery. Przeszliśmy prawdopodobnie więcej niż nie jedna kilkuletnia para i jeżeli ktoś teraz spytałby mnie czy nie jestem zmęczony ciągłymi staraniami, problemami, rozstaniami i intrygami, których ostatnio było bardzo dużo, odpowiedziałbym nie. W głębi duszy zawsze byłem pewny wszystkiego co czuję do Evelyn, nigdy nie uwierzyłem do końca w jej zdradę, potrzebowałem jedynie przebłysku nadziei, że tego nie zrobiła by być gotowym ją odzyskać. Nawet jeśli słyszałem głosy, mówiące, że nie warto, żebym sobie odpuścił, to jednego byłem pewny: jeśli Evelyn miała być wygraną, to mogłem walczyć całe życie. Nie ważne jak bardzo ktoś będzie chciał nas rozdzielić. Margaret była zapewne tylko wstępem do problemów jakie nas czekają. Oczywiście jeśli ją odzyskam, moją Foxy.

Wpadłem do terminalu i rozglądnąłem się w poszukiwaniu tablicy informacyjnej. Budynek był ogromny, a jego wnętrze wypełniał tłum ludzi tłoczących się jak w mrowisku. Stanąłem w miejscu i badałem wzorkiem przelatujące na dużym ekranie numery lotów i bramek, w których toczy się odprawa.

Zamarłem, gdy zobaczyłem, że zakończyła się już odprawa lotu do Polski, którym miała wracać Evelyn. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł po moim ciele. Ruszyłem w stronę odpowiedniej bramki. Może jednak… może nie przeszła, została i na mnie czeka – miałem nadzieję.

Biegłem pod prąd torując sobie drogę rękami. Niemal słyszałem przyspieszone bicie swojego serca, czułem się jak w transie. Szum tłumu oddalił się, byłem tylko ja i chęć zatrzymania Evelyn.

Nie wiem jak znalazłem się we właściwym miejscu. Po prostu nagle stałem przy bramce 34. Nikogo już tam nie było, Evelyn też.

Usłyszałem za sobą czyjś głos i przez chwilę miałem nadzieję, że to Foxy, ale równocześnie dobrze wiedziałem, że to nie ona.

- James? Co ty tu robisz? – odwróciłem się i napotkałem zdziwiona Martę. Miała zaczerwienione, napuchnięte oczy. Płakała.

- Gdzie jest Evelyn?

- Przed chwilą przeszła przez odprawę. James, zostaw ją, proszę. Ona dużo przeszła. Odpuść.

Przetrawiłem słowa Marty równocześnie puszczając je mimo uszu. Evelyn nie chciałaby, żebym odpuścił. Próbowałem coś wymyślić, ale żaden pomysł nie przychodził mi do głowy. Nie mogłem się na niczym skupić przez ten głupi głos, który ogłaszał komunikaty. „Lot nr 3987 zostaje odwołany”, „Pasażerowie lotu do Melbourne proszeni są o udanie się na odprawę”,  „Anastasia Macmahon proszona jest o zgłoszenie się po odbiór zagubionych dokumentów”.

I nagle oświeciło mnie, że głupi głos może zadziałać na moją korzyść.

*

*EVELYN POV*

Samolot z dużym, pomarańczowym napisem EasyJet wjechał na pas startowy i przygotowywał się do odlotu. Obserwowałam jak wzbija się w powietrze, cierpliwie czekając na mój lot w ogromnej sali odlotów. Za kilka minut miał przyjechać autobus, który zabierze nas w właściwie miejsce na płycie lotniska. Postanowiłam zapełnić ten czas czytając gazetę zakupioną w bezcłowym sklepie. Ku własnej uciesze mogłam śmiało stwierdzić, że mój angielski bardzo się poprawił podczas pobytu w Anglii.

Lustrowałam właśnie przepis na własnoręczny peeling do ciała, gdy z głośników znów odezwał się ten irytujący głos od komunikatów. Naprawdę nie interesowało mnie, że Kowalski zgubił portfel, walizkę czy dziecko. Wiem, że to trochę samolubne, ale taka natura człowieka, denerwuje go coś, dopóki nie zacznie to dotyczyć jego samego. I tak stało się w tej chwili. Zaskoczona stwierdziłam, że speaker wymówił moje imię i nazwisko.

Oderwałam wzrok od gazety i skupiłam swoją uwagę na komunikacie z głośników.

- Ewelina Lis – powtórzył nieco koślawie speaker – Jest tu ktoś, kto chciałby ci coś powiedzieć.

Zmarszczyłam brwi i zastanowiłam się, czy na pewno chodzi o mnie. Wątpiłam jednak, żeby była tu inna Ewelina z takim samym polskim nazwiskiem. Nie zmieniło to jednak faktu, że nie miałam pojęcia, co się dzieje i co ten „ktoś” może ode mnie chcieć.

Wkrótce moje wątpliwości zostały rozwiane. Przez lotnisko potoczył się dobrze znany mi głos, którego myślałam, że już nigdy nie usłyszę.

- Evelyn? – głos wymówił moje imię już w angielskiej wersji – Hej, to James – wydukał nieśmiało.

Nie kontrolując już w pełni swojego ciała, upuściłam gazetę, która z łoskotem upadła na ziemię zaraz obok mojej torby. Wstałam z krzesła i podeszłam bliżej głośnika, jakby miało to sprawić, że będę lepiej słyszeć.

- Wiem, że pewnie nie rozumiesz, co się teraz dzieje, ale uwierz mi, ja też. Jeszcze kilka godzin temu spacerowałem po parku będąc gotowym nienawidzić cię przez wieki, a teraz przekupiłem speakera na lotnisku, żeby tylko powstrzymać cię od wyjechania i zostawienia mnie z największymi wyrzutami sumienia na świecie.
Tak, ostatnie godziny były lekko szalone… Szaleńcy w windzie, obcy człowiek, z którym spędziłem kilka godzin, a potem zorientowałem się, że tak naprawdę nie wiem, kto to jest… Potem okazał się być chłopakiem twojej siostry, ale nieważne.. Wracając do tematu… - zamilkł, a przez głośniki słychać było tylko jego głęboki, przyspieszony oddech.

- Evelyn, kocham cię. – wyszeptał cicho, ale nagłośnienie zrobiło swoje i jego wyznanie  rozeszło się długim echem po całym lotnisku.

- Nie przejmuj się opinią innych. Oni nie znają prawdy, za to ja tak. I przepraszam, że w ciebie zwątpiłem, nie wiem dlaczego nawet nie dałem ci szansy… to wszystko jest takie pogmatwane, ale proszę, zostań. Gdziekolwiek teraz jesteś, mam nadzieję, że jeszcze nie w samolocie, zostaw wszystko i nie odlatuj. Wierzę, że jeszcze jest dla nas szansa, bo zależy mi na tobie i wiem, że tobie na mnie też. Gdyby tak nie było, nie zostawiłabyś tych 150 wiadomości na mojej poczcie głosowej. Kocham cię Evelyn i błagam, zostań. Dla mnie, dla nas.

Dalej wszystko potoczyło się jak w tandetnych filmach. Ludzie dookoła zaczęli bić brawo i dyskutować na temat tego niecodziennego gestu. Zewsząd słychać było charakterystyczne, wzruszone „ooooo”.

A ja stałam przed głośnikiem, z którego nie wydobywał się już żaden dźwięk i nie mogłam się ruszyć. Hałas lotniska oddalił się, w głowie dudniło mi tylko jedno. „Kocham cię, Evelyn”.

Też cię kocham.

I jestem gotowa rzucić dla ciebie wszystko.