czwartek, 27 lutego 2014

~ Rozdział 1 ~ "...mój miś nazywa się Zbyszek"

Gdy podeszłam do chłopaka, czułam się trochę zawstydzona moją nieodpowiedzialnością i głupotą oraz tym, na jaką idiotkę musiałam wyjść. Mama codziennie wypominała mi, że jak na wiek 18 lat jestem mało dojrzała mentalnie i nie poradzę sobie w życiu jeśli czegoś nie zmienię. Ja jednak dobrze czułam się sama ze sobą. Mamy jedno życie i nie zamierzam się śpieszyć w marnowaniu go. Sądzę, że na wszystko przyjdzie pora i dorosnę kiedy uznam to za odpowiednie.
Spojrzałam na wysokiego blondyna trzymającego w ręce moją odzyskaną własność. Ubrany był w jeansowe rurki i luźny, bawełniany T-shirt. Spod krótkich rękawów wyłaniały się wyraźnie zarysowane mięśnie i opalona, jak na tutejszy klimat, skóra.
- Nie wiem jak mam ci dziękować – wydukałam najpłynniej jak tylko potrafiłam.
- Nie ma sprawy, ale na przyszłość lepiej uważaj, bo może mnie nie być w pobliżu – uśmiechnął się.
    Odwzajemniłam uśmiech, po części dlatego, że rzeczywiście udało mu się poprawić mi humor, ale też z lekkiej dumy z prowadzenia konwersacji w obcym języku.
- Dobra koleś, pierwszy i ostatni raz ci odpuszczę. Spadaj stąd.  – rzucił do złodzieja.
Mężczyzna nie miał więcej jak 30 lat. Był wysoki i dobrze zbudowany. Miał lekki zarost na twarzy podkreślający silnie zarysowaną żuchwę oraz zmierzwione włosy koloru ciemnego brązu.
Gdy wstawał mruknął pod nosem polskie przekleństwa, co bardzo mnie zdziwiło.
- Miło, że rozsławiasz dobre imię Polski za granicą – rzuciłam w rodzinnym języku do odchodzącego szatyna.
   Odwrócił się, wyraźnie zaskoczony, że również jestem Polką i popatrzył na mnie przez krótką chwilę, by zaraz ponownie pozostawić mi jedynie widok jego oddalających się pleców. Nie wydawał się w żadnym stopniu poruszony przestępstwem, na którym go przyłapano.
Swoją uwagę ponownie przeniosłam na blondyna. Patrzył na mnie zdziwiony.
- Znasz go? -
- Nie, ale niestety pochodzimy z tego samego kraju. – wyjaśniła niepewnie.
- Jak to poznałaś..? Zresztą nieważne. To chyba twoje. – poddał mi skradzione przedmioty.
Dookoła zebrał się mały tłum gapiów, co wystawiało mój angielski na jeszcze większą próbę.
- Naprawdę, jeszcze raz bardzo ci dziękuję – starałam się nie jąkać. Jego uroda trochę mnie krępowała. Fryzurę miał idealnie ułożoną i nienaruszoną przez wiatr, za to ja w połowie mokra, z poplątanymi włosami i prawdopodobnie rozmazanym przez morską wodę makijażem wyglądałam jak dziecko ziemi.
- Więc skąd jesteś? – zapytał, a w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Dalsza konwersacja oznaczała większa możliwość ośmieszenia się językową wpadką. Od zawsze miałam na tym punkcie świra. Bałam się, że powiem coś źle gramatycznie, zawsze długo zastanawiałam się nad wypowiedzią, zanim otworzyłam usta. Siostra, która mieszka tu od roku, tłumaczyła mi, żebym nie myślała długo nad tym co chcę powiedzieć, tylko starała się aby to wychodziło z moich ust automatycznie, bez większej analizy. Łatwo jej mówić…
- Polska – wydukałam i wysiliłam się na sympatyczny uśmiech – ty jesteś stąd, prawda? -
- Tak – po raz kolejny pokazał rząd białych ząbków – James – wyciągnął do mnie rękę.
- Ewelina – odwzajemniłam uścisk.
Nie byłam  do końca pewna , czy dobrze robię przedstawiając się polskim imieniem.
- To wasz odpowiednik Evelyn? -
Kiwnęłam głową. Na szczęście tłumek gapiów zdążył się już rozejść, gdyż zauważył, że większej sensacji nie będzie. Przypomniałam sobie o Dorothy, która cierpliwie stała obok mnie i obserwowała wszystkie zdarzenia. Teraz jednak zdecydowała się przerwać myślenie:
- Cześć. Ja jestem Dorothy. Evelyn przyjechała do nas na wakacje. Dziękuję ci, że nam pomogłeś. – powiedziała jak zawsze wprost i bez zbędnego owijania w bawełnę. Oczywiście moja wymowa nie umywała się nawet do jej wrodzonego wręcz akcentu i płynności.
- Miło cię poznać. – uśmiechnął się do Małej.
Nie mogłam się powstrzymać i korzystając z okazji, zaczęłam się wpatrywać w prawdopodobnie najpiękniejszy i najbardziej naturalny uśmiech na świecie. Nagle na głowę spadła mi kropla wody. Jak to zwykle w Anglii deszcz nadchodził znikąd.
Oderwałam wzrok od anielskiej twarzy Jamesa.
 - Chyba powinnyśmy już iść. – powiedziałam, spoglądając w niebo.- Jestem ci bardzo wdzięczna. – zwróciłam się do chłopaka.
Nie wiedziałam, jak inaczej mu podziękować. Po  polsku miałabym naprawdę szerokie pole manewru, ale angielski dawał mi jedynie kilka znanych słów wdzięczności. Do tego aura bijąca od Jamesa sprawiała, że coś takiego jak racjonale myślenie przestawało istnieć.
- Odprowadzisz nas? – rzuciła nagle Dorothy.
Na dźwięk tych słów mnie sparaliżowało. Co on wyprawia?
- Nie sadzę, żeby to był doby pomysł. James na pewno ma plany. – próbowałam ratować sytuację.
Poziom mojego zażenowania i ośmieszenia rósł wprost proporcjonalnie z ilością minut w towarzystwie blondyna. Dawno żaden chłopak tak na mnie nie działał, a tymczasem przypadkowo poznany na plaży James, owija mnie sobie wokół palca. Gdy patrzył na mnie swoim zapewne wyćwiczonym wzrokiem, motylki w moim brzuchu tańczyły harlem shake’a. Trzeba przyznać, że chłopak wie, jak korzystać z tego, czym obdarzyła go natura.
- A może po prostu onieśmiela cię prze bywanie w moim towarzystwie? – zwrócił się do mnie blondyn.
Otworzyłam usta nie wiedząc co odpowiedzieć. Czy to aż tak widać? Naprawdę przejrzenie mnie jest takie proste?
 - Jesteś zdecydowanie zbyt pewny siebie – odgryzłam się – po prostu nie chcę robić ci problemu. I tak wystarczająca nam już pomogłeś.  -
- Więc powiedzmy że ten spacer będzie formą odwdzięczenia się za moją pomoc. –
Czułam,  jak rozpływam się pod wpływem spojrzenia jego lazurowych oczu. Co się ze mną działo? Nigdy się tak nie zachowywałam, zawsze odpierałam ataki płci przeciwnej.
- Chyba nie dajesz mi wyboru. – odpowiedziałam z lekkimi rumieńcami na twarzy.
To była rzecz, której nienawidziłam. Rumienienie się - komu to potrzebne?
Deszcz przybierał na sile. Ubrałam szybko buty, cały czas czując na sobie badawczy i prawdopodobnie oceniający wzrok Jamesa.
- Gdzie mieszkacie? – zapytał gdy ruszyliśmy w stronę wyjścia z plaży.
Dorothy podała mu adres i rozpoczęła rozmowę z chłopakiem, który był dla niej bardzo miły. Nie słuchałam, o czym mówią, cały czas próbując ogarnąć się emocjonalnie i nie dać po sobie poznać, jak działa na mnie James.
Deszcz padał coraz intensywniej. Ubrania zaczęły przylegać mi do ciała i robiło się coraz zimniej. Z włosów spływały mi kropelki wody. Przestałam przejmować się rozmazanym tuszem do rzęs, który i tak pewnie zdążył już spłynąć po całej twarzy.
Ludzie dookoła spoglądali na nas z litością spod swoich parasoli. James przykuwał uwagę wielu dziewczyn, które na jego widok szeptały i wpatrywały się w niego zdecydowanie za długo, niż ja byłabym odważna.
- A ty Evelyn? -  głos blondyna wyrwał mnie z zamyśleń.
Spojrzałam na niego zdezorientowana, nie wiedząc o co chodzi. Kompletnie ignorowałam ich rozmowę. Po chwili jednak uśmiechnęłam się bezwiednie.
Teraz to James nie wiedział, o co chodzi.
- Twoje włosy – wyjaśniłam nadal powstrzymując chichot.
Wcześniej fryzura chłopaka była postawiona wysoko do góry, jednak deszcz zrobił swoje.
- Jakiś problem? – zapytał ironicznie i przylizał włosy na bok, tak, że wyglądał jak jeden z Beatlesów. -  wiesz.. ja się nie czepiałem twoich oczu i ich oprawy ala panda – posłał mi „litościwe” spojrzenie.
- Schlebiasz mi. Pandy to jedne z najsłodszych stworzeń świata. – odgryzłam się.
- Nie wątpię. -  uśmiechnął się pod nosem i zatrzymał wzrok na mojej… mokrej koszulce spod której prześwitywało dosłownie wszystko.
-Nie dla psa kiełbasa (od aut. : po ang. brzmi lepiej - honey is too good for a bear). –zasłoniłam się krzyżując ręce na piersiach.
Popatrzyłam na niego, kąciki jego ust były lekko uniesione go góry.
- Opowiedz coś o sobie. – poprosił nagle blondyn.
Najgorsze pytanie na świecie. Wolę, gdy ludzie pytają o konkrety.
- Hmm.. Jestem dość tajemnicza osobą – wzruszyłam niewinnie ramionami.
- Mhm, nie wymiguj się. -
- Co niby mam ci powiedzieć? Ulubiony kolor? Że wolę koty od psów, a mój miś nazywa się Zbyszek?  -
- Masz chłopaka? – wypalił nagle James, zaskakując mnie kompletnie.
Spojrzałam na niego spode łba. Moje życie prywatne jest prywatne.
- Niech pomyślę… singielka z „wyboru” –zapytał, z nutką ironii w głosie, nie doczekawszy się odpowiedzi z mojej strony.
- To raczej przez mój dziwny problem z samooceną. Nie lubię siebie, ale wiem, że nikt nie jest tak cudowny jak ja. – posłałam mu uśmiech pełen udawanej wyższości, na co chłopak tylko się zaśmiał - Teraz twoja kolej, powiedz coś ciekawego o twoim życiu.  -
Usłyszałam jak Dorothy zachichotała, idąc za nami. Zignorowałam ją, jednak James też dziwnie na mnie spojrzał .
- Serio? – spytał chłopak.
Popatrzyłam na niego zdezorientowana i kiwnęłam głową.
- Wiesz co.. nie ważne. To chyba wasz dom. – zatrzymał się.
Nie wiedziałam o co mu chodzi. Czy powiedziałam coś nie tak? To pewnie przez mój wspaniały angielski...
- Jeszcze raz dziękuję za wszystko – bąknęłam nieco zakłopotana.
- Nie ma sprawy – uśmiechał się, ale nie tak jak wcześniej. Nie tak szczerze…
- Miło było cię poznać. – powiedziałam, wchodząc do małego ogródka przy domu Dorothy.
- Do zobaczenia James! – rzuciła wyraźnie czymś rozbawiona dziesięciolatka.

środa, 26 lutego 2014

Prolog


Od zawsze kochałam morze, jego widok, zapach i wszystko co z nim związane. Lubiłam patrzeć na horyzont, wyobrażać sobie co kryje, jak bezgraniczna przestrzeń się za nim znajduje. Dotyk piasku i szum fal pozwalały mi odnaleźć spokój i odprężyć się. Często zamykałam oczy i pozwalałam aby woda delikatnie muskała moje stopy. Wtedy wszystkie moje problemy i przeżycia nie wydawały się takie straszne, lepiej mi się myślało, byłam po prostu szczęśliwa.
Dziś było podobnie. Wpatrywałam się w lekko wzburzoną powierzchnię wody. Obserwowałam jak fale wypiętrzają się, suną do przodu niczym ruchome stożki, aby po chwili załamać się i opaść u stóp brzegu w postaci „bałwanów” morskiej piany. Wiatr delikatnie muskał mi twarz, a krzyk mew szukających na plaży pożywienia, co jakiś czas przerywał harmonię szumu morza.
Po lewej stronie, daleko na horyzoncie majaczyły wysokie klify. Zawsze marzyłam, żeby z nich skoczyć i poczuć we włosach powiew wolności, jednak wiedziałam, że gdy stanę na krawędzi zapewne zbraknie mi odwagi.  Z prawej strony znajdowało się molo, dość specyficzne ze względu na to, że mieścił się na nim kino.
Spojrzałam na bawiącą się wśród fal Dorothy, dziesięciolatkę, która 9 lat temu razem z rodzicami przeprowadziła się do Anglii. Jej kruczoczarne włosy targał wiatr, a blada skóra wręcz lśniła w przebijającym się zza chmur słońcu.
Pogoda była ładna jak na tutejszy klimat. Kilka chmur na niebie, temperatura około dwudziestu paru stopni. Niestety wiał charakterystyczny dla tego nadmorskiego regionu silny wiatr. Z tego powodu tylko nieliczni śmiałkowie zdecydowali się na kąpiel w strojach.
Dziewczynka podbiegła do mnie i pociągnęła za rękę w stronę morza. Nie protestowałam. Ściągnęłam szybko buty, włożyłam do nich telefon w obawie, że się zamoczy i podwinęłam nogawki spodni. Razem z Dorothy uciekałyśmy przed falami, jednocześnie śmiejąc się gdy któraś z nich musnęła nasze stopy. Później, nie przejmując się zamoczeniem ubrań, zanurzyłyśmy się w wodzie do kolan i chlapałyśmy nawzajem. Czułam się tak beztrosko i cudownie, jakbym wróciła do czasów swojego dzieciństwa. Śmiałam się jak mała dziewczynka, nie obchodziło mnie co myślą ludzie, za tydzień i tak już mnie tu nie będzie. 
Nagle Dorothy zatrzymała się w bezruchy i wskazała placem na nasz koc.
- Ewka, dlaczego ten pan zabiera nasze rzeczy. -  spytała zdziwiona i nieświadoma co się dzieje. Zatraciłam się w zabawie do tego stopnia, że przestałam zwracać uwagę na pozostawiony na pastwę losu koc razem z moimi butami i telefonem. Teraz jednak spojrzałam w tamtą stroną i zobaczyłam chłopaka, który postanowił przywłaszczyć sobie kilka fantów. Bez precedensów zabrał sobie nasze rzeczy i szedł dalej jak gdyby nigdy nic
Pchnięta impulsem, rzuciłam się w dziki pościg za złodziejem, niestety bezskutecznie. Zanim wydostałam się z wody, on zorientował się, że go gonię i rozpoczął ucieczkę. Biegłam jeszcze chwilę, ale zrozumiałam, że jest już za późno. Patrzyłam na oddalającego się mężczyznę, a do głowy zaczęły napływać mi tysiące myśli. Usiadłam na piasku i załamana schowałam głowę w dłoniach. Po chwili obok mnie pojawiła się Doroty, która chyba pojmowała już co się stało.
- Ewka.. – zaczęła niepewnie.
- Przepraszam, to moja wina. – spojrzałam na nią.
- Niee.. patrz. – dziewczynka znowu okazała się bardziej spostrzegawcza ode mnie.
Kilkadziesiąt metrów od nas na ziemi leżał złodziej moich rzeczy, a nad nim stał chłopak, który musiał pomóc mi „pościgu”, gdy się poddałam.
Natychmiast wstałam, otrzepałam się z piasku i ruszyłam w ich stronę.
- Chodź! – rzuciłam w stronę Dorothy – może mi być potrzebny tłumacz. -
Dziewczynka świetnie znała zarówno angielski jak i polski, a moje doświadczenia językowe były jak na razie dość ubogie. Bałam się, że nie zdołam dogadać się ani ze złodziejem, ani z moim „wybawcą”. Wiedziałam, że żenującym jest gdy, dziesięciolatka zna angielski lepiej ode mnie, ale co mogłam zrobić?
 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ 

Długo się zastanawiałam czy publikować to opowiadanie i oto jest :) Na razie brak chłopców z The Vamps, ale w kolejnym rozdziale to się zmieni.