środa, 25 czerwca 2014

~ Rozdział 18 ~ "Pieprzyć przeprosiny. Po prostu mnie pocałuj."



Razem z Margaret stałyśmy na końcu długiej kolejki czekając na Meet&Greet. Brunetka była podekscytowana, a ja przerażona. Bałam się, że gdy tylko James na mnie spojrzy, rozpłaczę się i rzucę mu na szyję. Pocieszałam się w myślach, że część fanek to właśnie robi widząc go, ale uczucie poddenerwowania nie opuszczało mnie ani na krok.

- Dobrze wyglądam? – spytałam nagle Margaret, nie wierząc w słowa, które wyszły z moich ust.

Muszę przestać myśleć na głos.


Dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona.

- A co? Planujesz dziś poderwać członka The Vamps? – zażartowała – wyglądasz świetnie – dodała widząc moją naburmuszoną minę .

- Ale wokalistę zostaw dla mnie – mrugnęła do mnie, po czym westchnęła z rozmarzeniem.

Puściłam jej uwagi mimo uszu, patrząc na zmniejszającą się kolejkę. Choć trwało to bardzo długo, liczba dziewczyn przed nami malała i przybliżałyśmy się coraz bardziej do miejsca, gdzie stali chłopcy.

Przygryzłam wargę, gdy od ich stolika dzieliła nas już tylko jedna dziewczyna. Szybko zrobiła sobie z nimi zdjęcie, uściskała każdego .

I nagle nadeszła nasza kolej. Zdecydowanie nie byłam na to gotowa. Bałam się spojrzeć Jamesowi  w oczy, nie wiedziałam jak zareaguje. Boże, nie wiedziałam nawet jak ja zareaguję. Poza tym nie powinniśmy wywlekać naszych prywatnych spraw przy fankach, które gdyby dowiedziały się co było/jest między mną, a McVey’em, prawdopodobnie zabiłyby mnie na miejscu.

Margaret zrobiła krok wprzód, witając chłopców z podekscytowaniem. Popatrzyła na mnie dziwnie gdy pozostałam w tyle i pociągnęła za rękę, abym stanęła obok niej. Posłałam w stronę zespołu wymuszony uśmiech i próbowałam uspokoić szalejące we mnie emocje.

Margaret zaczęła paplać, a ja po prostu stałam tam jak jakaś idiotka, nie mając nawet odwagi podnieść wzroku.

- Więc teraz zdjęcie – pisnęła radośnie brunetka, a ja zesztywniałam ze strachu.

- No chodź Evelyn – ponagliła mnie.

Najpierw zrobiłyśmy zdjęcia grupowe, a potem Margaret uparła się, że chce selfie z każdym chłopakiem z osobna i, co gorsza, mnie również do tego zmusiła, twierdząc, że kiedyś jej jeszcze podziękuję.

Sfotografowałam się z Trisem, Connerem i Bradem, aż w końcu nadszedł czas na Jamesa. Poczułam jak mój żołądek skręca się ze zdenerwowania. Widząc zniecierpliwione fanki wciąż czekające w kolejce, szybko podeszłam do McVeya chcąc mieć już to za sobą.

- James, proszę przytul Evelyn – westchnęła słodkim głosem Margaret robiąc nam zdjęcie.
Zgromiłam ją wzrokiem. Co jej do cholery odwaliło?!

Blondyn posłuchał prośby mojej towarzyszki i objął mnie w talii. Gorąco oblało moje ciało, a motylki rozpoczęły taniec radości. Nagle błagałam, żeby ta chwila trwała jak najdłużej.

Uświadomiłam sobie, jak bardzo tęskniłam za jego dotykiem.

Chłopak odsunął się i nadszedł czas rozstania. Pożegnałyśmy chłopaków, a raczej zrobiła to Margaret, bo ja stałam tylko z boku starając się nie rozpłakać. Mimo to, gdy James posłał mi ostatnie spojrzenie, samotna łza spłynęła po moim policzku. Szybko ją otarłam, ale chłopak zdążył ją zobaczyć.

Nagle Margaret pociągnęła mnie do wyjścia i po chwili straciłam chłopców z pola widzenia. Nie tak to miało wyglądać. Chciałam mu wyjaśnić…, powiedzieć o wszystkim.

Jestem żałosna.

I w tym momencie mój telefon zawibrował. Wyjęłam do kieszeni i zobaczyłam, że mam nową wiadomość.

Od Jamesa.

Za pół godziny bądź na moście przy arenie, proszę.

Moje serce przyspieszyło, a na twarz wkradł się mimowolny uśmiech.

- Kto to? – spytała Margaret.

- Co kto?

- Uśmiechasz się do telefonu, więc jestem ciekawa kto napisał.

- Nikt ważny.

- Aha, jasne – mruknęła z ironią.

Wtedy uświadomiłam sobie, że mam jeszcze jeden problem – jak spławić Margaret, żeby spotkać się z Jamesem?

I wpadłam na dość dziwny pomysł. Powiem je prawdę.

- Okej, jest taki chłopak. I on chce się ze mną spotkać.

Brunetka aż pisnęła z zachwytu.

- Od wczoraj w Londynie, a już romansuje – mrugnęła do mnie.

Dlaczego ludzie tak często do mnie mrugają?

- I w zasadzie umówiłam się z nim na… teraz – dokończyłam, nie zwracając uwagi na jej docinki.

- Aaa. Rozumiem. Nie bój się, nie będę wam przeszkadzać. Baw się dobrze, tylko dzieci nie naróbcie! – pomachała mi na pożegnanie, gdy wyszłyśmy z areny, a ja pogratulowałam sobie przebiegłości.

Wyciągnęłam telefon i wystukałam odpowiedź do Jamesa.

Będę czekać.

Rozejrzałam się dookoła szukając mostu i od razu rzuciła mi się w oczy długa metalowa kładka nad pobliską rzeką. Była pusta i raczej nieczęsto uczęszczana. Poszłam w tamtym kierunku.

Oparłam się o barierkę na środku mostu. Wiał przyjemny wiatr otulając moją twarz i rozwiewając delikatnie włosy. Zaczęłam zastanawiać się, co ja właściwie tu robię. Decyzja o spotkaniu z Jamesem była spontaniczna i nie mam pojęcia, co mu powiem.

Układałam w głowie różne scenariusze kiedy nagle:

- Lubię to miejsce, jest takie ciche i spokojne. To rzadkie w centrum miasta.

Drgnęłam na dźwięk Jego głosu.

Oparł się o barierkę zaraz obok mnie. Spojrzałam na jego twarz oświetlaną teraz przez księżyc i delikatne światło pobliskich latarni.

- James… - zaczęłam. Mój szept był ledwie słyszalny.

Chłopak przestał wpatrywać się i spojrzał na mnie.

Zapadła dłuższa cisza. McVey oczekiwał chyba, że ja ją przerwę, ale nie miałam na to odwagi. W końcu zdecydowałam się zapytać wprost o najbardziej nurtującą mnie rzecz. Zebrałam się w sobie i wzięłam głęboki wdech.

- Czy ta piosenka… –  głos mi drżał - … She Was The One..

-
Tak, była o tobie – przerwał mi -  o nas – dodał po chwili niepewności.

Znowu ten sam ucisk w brzuchu. On naprawdę zaśpiewał dla mnie...

- Ja.. nie wiedziałam, że ty odczuwasz to w ten sposób. – wydukałam.

- Więc myślałaś, że po prostu się tobą bawię.

Skinęłam głową z zażenowaniem.

Chłopak zaśmiał się smutno.

- Odkąd cię zobaczyłem, wiedziałem, że jest w tobie coś nie zwykłego. Coś co sprawiło, że zaczęło mi zależeć na tobie i twoim szczęściu. - znowu spojrzał przed siebie.

- Przepraszam.. nie wiem co powiedzieć – głos znowu mi drżał. Cholera, co się ze mną dzieje?!

- Pieprzyć przeprosiny. Po prostu mnie pocałuj.

Spojrzałam zaskoczona na McVey'a, który ponownie odwrócił się w moją stronę, przysuwając się znacznie bliżej. Położył dłoń na mojej splatając nasze palce. Jego dotyk rozpalił moją skórę i już nie mogłam myśleć racjonalnie. Był za blisko.

- James, ja... - łza spłynęła mi po policzku, nadal czułam się trochę winna.

- Csssii - chłopak położył mi palec na ustach, po czym złożył na nich pocałunek.

To uczucie było takie cudowne.

Zarzuciłam mu ręce na szyję, a on przyciągnął mnie jeszcze bliżej, kładąc dłoń na mojej talii.

- Ja też przepraszam - wyszeptał w moje usta.

A jego błękitne oczy zabrały mnie do nieba.

~~~~~~~~~~~~~~~~~ * ~~~~~~~~~~~~~~~~~

Przepraszam, że tak krótko, ale niespodziewałam się tak szybko tych 13 komentarzy (fakt że teraz jest ich 21 jest zadziwiający :O) Dziękuję Wam <3

niedziela, 22 czerwca 2014

~ Rozdział 17 ~ "Każdy jego ruch, drżenie głosu, smutny uśmiech w jaki układał usta… to wszystko było przeznaczone dla mnie. "

                    ZAPRASZAM DO ZAKŁADKI INFORMOWANI :)


~~~~~~~~~~~~~~~~~ * ~~~~~~~~~~~~~~~~~



Stanęłam przed drzwiami jednego z londyńskich mieszkań. Jeszcze raz sprawdziłam dokładnie adres. Tak, to na pewno tu.

Nacisnęłam przycisk dzwonka i już po chwili słyszałam kroki po drugiej stronie.

- Bonjour! – w drzwiach ukazał się wysoki chłopak o blond włosach – ty musisz być Evelyn – uśmiechnął się ukazując szereg białych zębów.

- Jesteś z Francji? – spytałam go wchodząc do środka.

- Nie, po prostu lubię to słowo – zaśmiał się – Bonjour.. bonjour.. fajnie to brzmi.

- Okej, rozumiem – również zachichotałam. Czułam, że z tym człowiekiem pod jednym dachem nie będę się nudzić.

- Więc tak, twój pokój jest na końcu korytarza, zaraz obok mojego – mrugnął do mnie - Po prawej jest łazienka, teraz jesteśmy w salonie i tam widzisz kuchnię – wskazał na aneks połączony z pokojem dziennym.

- Dzięki. Mam jedno pytanie – zaczęłam niepewnie - prawdopodobnie mnie wyśmiejesz, ale kompletnie zapomniałam twojego imienia… - przygryzłam nerwowo wargę.

- Elyar – chłopak nie wyglądał na urażonego.

- Nie będę kłamać, że Jake dużo mi o tobie opowiadał, bo nie wspomniał nawet jak wyglądasz.

- I co? Rozumiem, że przeszedłem twoje najśmielsze oczekiwania – znowu mrugnął do mnie.

- Mógłbyś przestać ciągle do mnie mrugać – westchnęłam ironicznie.

 - Czyżby cię to peszyło?

- Pójdę obejrzeć mój pokój – zignorowałam uwagę chłopaka, pewnie ze względu na to, że w małym stopniu miał rację.

- Peszy cię to! – krzyknął triumfalnie, gdy oddalałam się w głąb korytarza.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Polubiłam Elyara. Był zabawny, miły i, nie oszukujmy się, przystojny.



*


Weszłam do pokoju, który od dziś miał byś moim głównym ośrodkiem życia. Pomieszczenie nie było byt wielkie, ale jak na moje potrzeby- wystarczające. Ściany pomalowano na delikatną biel przechodzącą w beż, a podłogę wyłożono ciemnobrązowymi panelami.

Po lewej stronie, zaraz przy ścianie stało łóżko z białą, metalową ramą, a po prawej znajdowała się duża szafa, również w kolorze bieli. Naprzeciwko drzwi było okno z widokiem na ulicę, która na szczęście nie należała do zbyt ruchliwych, więc nie mogłam narzekać na hałas. Pod oknem stało biurko w tym samym odcieniu co reszta mebli. Ostatnim elementem prostego wystroju mojego pokoju była komoda stojąca naprzeciwko łóżka.

Mimo, że na razie pomieszczenie wydawało się puste i bez życia, wiedziałam, że z czasem zapełnię je osobliwymi dodatkami i ozdobami, które nadadzą mu bardziej personalnego charakteru.

Usiadłam na łóżku i napisałam smsa do Marty, informując ją, że dotarłam na miejsce. Następnie zadzwoniłam do Margaret, która chciała się spotkać, jak tylko będę już w Londynie. Zaproponowałam dziewczynie, aby wpadła do mnie. Elyarowi nie będzie to raczej przeszkadzać.


*


Margaret była za godzinę. Obgadałyśmy wszystkie szczegóły mojej pracy. Zaczynam o 8:30. Kawiarnię otwierają co prawda o 9, ale wszystko trzeba przygotować. W poniedziałek przejdę krótkie „szkolenie” co i jak. Kelnerką nigdy nie byłam, więc jak najbardziej mi się to przyda. Zmianę kończę o 14:30. Reszty dowiem się w poniedziałek podczas rozmowy z rodzicami Margaret.

- Masz plany na jutro? – dziewczyna zmieniła nagle temat.

- Nie, a czemu pytasz?

- Mam bilety na koncert, ale nikt nie za bardzo mam z kim iść. Nikt z moich znajomych nie przepada za boysbandami. Masz ochotę się wybrać? - spytała

- W sumie czemu nie. I tak nie robię nic specjalnego. – uśmiechnęłam się do Margaret. Przyda mi się trochę rozrywki. Chciałam zapytać, co to za zespół, ale brunetce zadzwonił telefon. Rodzice potrzebowali jej pomocy, więc rzuciła tylko pożegnalne cześć i wybiegła z mieszkania. Ja tymczasem zaczęłam rozkoszować się weekendem i oglądałam maraton „Przyjaciół”. Usłyszałam jednie, jak około 18 Elyar wychodził, zapewne na imprezę.




 *

Nadeszła niedziela, dzień koncertu, a najśmieszniejsze było to, że nadal nie wiedziałam czyjego. Przez głowę, przemknęła mi myśl, jaką ironią losu byłoby, gdyby okazało się, że idziemy na występ The Vamps. Szybko jednak wyśmiałam sama siebie za takie głupie przypuszczenia i kontynuowałam przygotowania.

O 16 byłam gotowa do wyjścia. Założyłam jeansowe szorty z wysokim stanem i biały crop top z napisem Hakuna Matata. Do tego ubrałam tenisówki w panterkę, które mimo, że kupione w Primarku za 5 funtów, wyglądały prawie jak vansy. Włosy rozpuściłam i lekko pokręciłam końcówki. Zdecydowałam się na mocniejszy makijaż, co w moim wypadku oznaczało grubszą kreskę eyelinerem i trochę czerwonej szminki. Szalona ja!

Wyszłam z domu i udałam się w umówione miejsce, gdzie już czekała na mnie Margaret. Udałyśmy się do metra i po pół godzinie byłyśmy już na miejscu.

Gdy stałyśmy w kolejce do wejścia, brunetka wreszcie dała mi mój bilet. Zdziwiła się, gdy powiedziałam jej, że do tej pory nie wiedziałam na czyj koncert idziemy.

Spojrzałam na wejściówkę, spodziewając się jakiejś kompletnie nieznanej mi nazwy. Zamiast tego napotkałam jednak coś, co sprawiło, że udławiłam się wodą, którą akurat piłam.
Wielkie drukowane litery układały się w napis THE VAMPS.

Nie wierzyłam, że to się działo naprawdę. Gorąco oblało moje ciało, policzki stały się czerwone, a w brzuchu poczułam dziwny ucisk. Adrenalina? Stres? Tak, to wszystko naraz skumulowało się we mnie. Czy to jest jakiś cholerny żart, czy ja naprawdę idę właśnie na koncert Jamesa i mam pieprzone miejsca stojące przy scenie? Na pewno ucieszy się jak mu pomacham!

- Coś nie tak?– powiedziała zmartwiona.

- Nie, nie. Wszystko w porządku.  – uśmiechnęłam się. Co miałam jej powiedzieć? Że tydzień temu umawiałam się z gitarzystą tego zespołu i że trochę nam się nie układało? I tak by mi nie uwierzyła.

- Co znaczy M&G? – spytałam nie rozumiejąc znaczka na bilecie.

- Meet and greet. Spotkanie z artystą po koncercie. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że udało mi się zdobyć takie vipowskie bilety – odpowiedziała podekscytowana Margaret.

- Czyli że spotykamy się z nimi twarzą w twarz? – przełknęłam ciężko ślinę.

- Tak, już nie mogę się doczekać! – dziewczyny krzyknęła entuzjastycznie.

I w tym momencie poczułam, że życie nie tylko daje mi w twarz, ale przywiązuje mnie do konia i ciągnie po ziemi przez plantacje kaktusów.

15 lipca przejdzie do historii jako dzień, w którym pogrążę się tak bardzo, że nawet polscy politycy mnie nie przebiją.

*

Stanęłyśmy razem z Margaret przy scenie. Oczywiście życie zadbało o to, abym skompromitowała się doszczętnie i moja towarzyszka zajęła miejsca przy samych barierkach, jakieś 5 metrów od miejsca, gdzie mieli wystąpić The Vamps. Miałam ochotę założyć na twarz papierową torbę albo ewentualnie odrąbać sobie głowę siekierą. Wszystko, byleby tylko James mnie nie rozpoznał.

Wyjdę na rozchwianą emocjonalnie idiotkę. Najpierw mówię mu, że nie chcę go więcej widzieć i z nami koniec, a na drugi dzień pojawiam się na jego koncercie w pierwszym rzędzie przy scenie. Brakuje mi tylko plakatu z napisem „Jestem żałosna”.

Nagle zgasły wszystkie światła, a fanki zaczęły piszczeć. Margaret potrząsnęła moim ramieniem.

- O boże! Zaraz wyjdą! – krzyczała podekscytowana.

Poczułam się dziwnie. Dookoła mnie były tysiące fanek piszczących i płaczących na widok chłopaków, których ja poznałam. Setki z nich byłyby zapewne zdolne rozebrać się dla Jamesa tu i teraz, a ja? Całowałam się z nim, rozmawiałam a potem… Dałam mu kosza.

Co ja tutaj do cholery robię?!

Nagle miałam wielką ochotę uciec. Po prostu przecisnąć się przez tłum i wyjść. Ale było już za późno. Cztery białe strumienie światła skierowane zostały na scenę i z mgły wyłonili się chłopcy.


Wyglądali olśniewająco. Mój wzrok od razu spoczął na James’ie. Ubrany był w zwykły, szary T-shirt z nadrukiem i jeansy, które nie były na szczęście tak obcisłe, jak te, które zwykle zakłada. Włosy ułożył w ten sam sposób, który zapamiętałam. Uśmiechał się do tłumu, w rękach trzymał gitarę.


Był taki idealny.


- Hello, we’re The Vamps… - usłyszałam w tle głos Bradley’a.


I wtedy James na mnie spojrzał. Przelotnie lustrował tłum fanek i jego wzrok zatrzymał się na mojej osobie. Rozpoznał mnie i nic w tym dziwnego. Na jego twarzy namalowało się zdziwienie. Był zmieszany i zdezorientowany, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Błagałam, żeby pierwszy odwrócił wzrok, bo ja nie potrafiłam.


Pomogła mi jedna z fanek, która uderzyła mnie łokciem w oko i prawie przewróciła barierkę krzycząc „Bard, wyjdź za mnie!”.


Chwyciłam się za bolące miejsce i je rozmasowałam. Gdy spojrzałam z powrotem na Jamesa, jego wzrok utkwiony był już w innym miejscu, a palce delikatnie muskały struny gitary. Zaczynała się pierwsza piosenka.



Chłopcy zaczęli od Can We Dance, potem zaśpiewali Somebody To You i Oh Cecilia. Choć nie koncentrowałam się bardzo na ich występie, a na zastanawianiu się co teraz myśli o mnie James, to musiałam przyznać, że mieli talent, wiedzieli jak porwać tłumy. Powoli zaczynałam rozumieć, co te wszystkie dziewczyny w nich widziały.


W czasie jednej z piosenek Bradley uśmiechnął się do mnie, więc również musiał mnie rozpoznać. Connor posłał mi jedynie zdziwione spojrzenie, jakby mnie skądś kojarzył, ale nie do końca wiedział, kim jestem. Nie dziwię mu się, spotkaliśmy się tylko raz. Trisa w ogóle nie poznałam, więc on nie zwrócił na mnie większej uwagi, ja na niego zresztą też. Nie mogłam oderwać wzroku od Jamesa.


Zaczarował mnie swoimi delikatnymi ruchami, gdy grał na gitarze, swoim cudownym głosem, kiedy włączał się do chórku, uśmiechem jakim obdarzał fanki, sposobem w jaki spuszczał wzrok, aby kontrolować chwyty.


To wszystko sprawiło, że zaczynałam żałować, że nie dałam mu drugiej szansy. Zrozumiałam, co straciłam. I nie chodzi mi tu o chłopaka, którego pragną tysiące dziewczyn, a o kogoś, komu naprawdę na mnie zależy i dla kogo liczy się moje szczęście. James był właśnie takim człowiekiem.


Zwróciłam uwagę z powrotem na scenę. McVey szeptał coś Bradley’owi na ucho, a wokalista po chwili odezwał się do mikrofonu.


- A teraz piosenka She Was The One w wykonaniu James’a!


Fanki piszczały z zaskoczenia i podniecenia, a McVey uśmiechnął się do tłumów.


- Ta piosenka… chciałbym ją zadedykować dziewczynie, która, choć poznałem ją niedawno, zdążyła wywrócić mój świat do góry nogami.


Nie wierzyłam własnym uszom. Czy on właśnie zadedykował mi piosenkę? Chłopak spojrzał głęboko w moje oczy. Jego wzrok przepełniony był bólem, a ja miałam ochotę wybiec na scenę, przytulić go i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze.


- Ale szczęściara z tej dziewczyny – mruknęła do mnie Margaret.


- Co? A.. tak tak.. – przytaknęłam. Ten moment był delikatnie mówiąc niezręczny.


Czułam się winna. McVey mnie okłamał, to fakt, ale bardzo się starał i zależało mu na moim wybaczeniu i jak widać nadal zależy. On dla mnie śpiewa, a ja postanowiłam sobie o nim zapomnieć… Boże, jaką ja jestem egoistką!


Nagle rozbrzmiały pierwsze akordy piosenki wyrywając mnie z zamyślenia i skupiając moją uwagę na James’ie. Jego wzrok również spoczywał na mnie i chłopak ani myślał go odwracać.



Tell me you love me
Tell me you care
But I know you won’t be there
No-oh-oh

(Powiedz, że mnie kochasz,
Powiedz, że ci zależy,
Wiem, że cię tu nie będzie, nie..)

Aksamitny głos Jamesa otulił całą arenę. Fanki piszczały i płakały. Mimo, że byłam otoczona przez setki ludzi, czułam się jakby oni wszyscy powoli znikali, aż w końcu zostaliśmy tylko ja i James.  



I've had trouble sleeping
You feel the same
No, I bet you can’t complain
About that at all
(Nie mogłem spać
Ty czujesz to samo
I nie, nie sądzę żebyś narzekała na to)
Give me it all
And I’ll give it right back
Show me the bottom of this bottle
We can pick up where we left off tomorrow
(Więc daj mi to wszystko
Oddam to uczciwie z powrotem
I pokaż mi dno tej butelki
Możemy zacząć od nowa, tam, gdzie
daliśmy sobie spokój,
jutro…)



Ostatnia część trafiła we mnie najbardziej. Moje serce krzyczało, żeby dać James’owi drugą szansę, a rozum nie miał zamiaru tego wołania uciszać. Tak, zaczniemy od nowa, tam gdzie daliśmy sobie spokój…



She was the one who got away
She was the one who I never got to say
How much
I miss your touch
She was the one who meant the most
She was the one who I kept close
Amongst it all
So just let’s fall

(Ona była tą, która odeszła
Ona byłą tą, której nigdy nie miałem okazji powiedzieć
Jak bardzo tęskniłem za jej dotykiem
Ona była tą, która znaczyła najwięcej
Ona była tą, którą trzymałem blisko pośród tego wszystkiego
Poddajmy się temu uczuciu)




Dlaczego? Dlaczego słowa tej piosenki tak bardzo pasowały do aktualnej sytuacji? Miałam wrażenie, że James śpiewał teraz wszystko, czego nie zdołał mi powiedzieć. To wcale nie utrudniało nierozpłakania się wśród tych wszystkich ludzi. I choć inne fanki płakały, robiły to z histerii. A ja? Ja pogrążyłabym się w poczuciu winy, smutku i żalu.


- Evelyn! Mój Iphone! – wyrwała mnie z transu Margaret. Miałam ochotę jej za to przywalić w twarz.


- Co się stało? – warknęłam.


- Spadł i cały się rozwalił. A tak bardzo chciałam nagrać tą piosenkę. Pomóż mi go chociaż pozbierać.


Schyliłam się niechętnie i podniosłam część telefonu, która kiedyś była pewnie ekranem, a teraz jedynie potłuczonym szkłem.


- Cholera, co za szajs! – burknęła wkurzona – pożycz mi swój, proszę.


Podałam dziewczynie moją komórkę, aby wreszcie dała mi spokój. Na szczęście zadziałało.


Zwróciłam swój wzrok z powrotem na scenę i poczułam motylki w brzuchu. James stał na krawędzi sceny, był wręcz na wyciągnięcie ręki. Uśmiechnął się do tłumu i znów spojrzał na mnie. Z tej odległości jego oczy były jeszcze bardziej niebieskie. Patrząc w nie czułam się jak na błękitnej lagunie. Znowu istnieliśmy tylko ja i on.



Tell me it’ll be okay
And tell me it’ll all fade away
I’ve walked for miles, I haven’t even got that far
Told you my secrets, promised you would heal these scars
Now I've got nothing, nothing but a broken heart
No-oh
Never thought it would ever end that way
Second guessing girl I got led astray
Could you come back to me one day?
(Powiedz, że wszystko będzie dobrze,
Powiedz, że to wszystko zniknie
Chodziłem wiekami a i tak nie zaszedłem tak daleko
Ostatecznie, są dla nas lepsze sposoby na rozejście się, nie..
Myślałem, że to nigdy nie skończyłoby się w taki sposób
Przez te wszystkie przewidywania, dziewczyno, prowadziłaś mnie błędną drogą
Mogłabyś do mnie wrócić pewnego dnia?)




Nagle poczułam, że łzy spływają mi po policzkach. Otarłam je szybko i przygryzłam dolną wargę, aby nie rozpłakać się jeszcze bardziej.


On śpiewał dla mnie. Tylko dla mnie. Każdy jego ruch, drżenie głosu, smutny uśmiech w jaki układał usta… to wszystko było przeznaczone dla mnie.


Teraz wreszcie zrozumiałam. On zranił mnie, a ja skrzywdziłam jego. Cierpiał tak samo jak ja. Jesteśmy kwita, więc… czemu by nie zacząć od nowa?


James zaśpiewał jeszcze raz refren i rozbrzmiał ostatni akord piosenki. Chłopak przygryzł wargę patrząc mi głęboko w oczy i odsunął się na tył sceny.


Było tyle myśli, które krążyły mi teraz po głowie, tyle słów, które chciałam powiedzieć…


- Co to miało być? – Margaret jak zwykle zepsuła nastrój – dlaczego płaczesz? Czyżbyś należała do tego grona histerycznych fanek? – zaśmiała się.


- Yyy.. nie. Ja.. wczułam się po prostu. – wyjąkałam drżącym głosem.


Reszty koncertu nie pamiętam.


Wciąż myślałam o Jamesie...


... i jego cudownych oczach.


Naszej błękitnej lagunie.


Tęsknię za nim.

~~~~~~~~~~~~~~~~~ * ~~~~~~~~~~~~~~~~~

Dum dum dum! Witamy w obsadzi Elyara Foxa xD
Dzielcie się opiniami na temat rozdziału w komentarzach :)
13 komentarzy = NOWY ROZDZIAŁ
(usunęłam rozdział i dodałam znowu - nie ma oszukiwania i spamu od jednej osoby ;* gramy fair xd)

czwartek, 19 czerwca 2014

~ Rozdział 16 ~ "Londynie, przybywam!"



To była Marta. Weszła do sali i pierwsze co zrobiła, to rzuciła mi się na szyję ze łzami w oczach.

- Nie wiesz, co przeżywałam, kiedy zadzwonili, że jesteś w szpitalu – wydukała osuwając się – jadąc tu miałam w głowie najgorsze scenariusze, a ty po prostu sobie zasłabłaś – zaśmiała się ocierając łzy z policzków.

- Przepraszam

- Nie to ja przepraszam – przerwała mi – nie powinnam była strzelać takich fochów. Teraz uświadomiłam sobie, jak łatwo jest kogoś stracić i wiem, że nie warto być pokłóconym.

- Czyli zgoda? – spytałam niepewnie.

- Pewnie!

O własnych siłach usiadłam na łóżku i stwierdziłam, że wcale nie czuję się słabo. Wręcz przeciwnie, mogłabym odłączyć od siebie te wszystkie rurki i wyjść ze szpitala nawet w tym momencie.

- Lekarz powiedział, że jeszcze jakieś półgodziny i będziesz wolna. – poinformowała mnie Marta, czytając wręcz w moich myślach.

- Która jest w zasadzie godzina? -  spytałam nagle uświadamiając sobie, że nie mam pojęcia ile czasu byłam nieprzytomna.

- 8 rano.

- Co? Jak to? Przecież za chwilę muszę być na lotnisku – zerwałam się z łóżka.

- O nie, nigdzie nie jedziesz. Zostaniesz dopóki nie zabukujemy ci kolejnego biletu.

- Nie chcę ci się narzucać…

- Proszę cię, przestań.

Rozmowę przerwała nam pielęgniarka, która przyszła odłączyć moją kroplówkę. Gdy tylko to zrobiła, poszłam przebrać się w moje rzeczy i razem z Martą udałyśmy się na recepcję. Tam musiałam podpisać kilka rzeczy i wreszcie byłam wolna. Spytałam się recepcjonistki, czy mogłabym porozmawiać z dziewczyną, którą uratowałam (ach tak skromność) Niestety nadal była nieprzytomna, ale pani zgodziła się do mnie zadzwonić, gdy pacjentka się obudzi i będzie mogła przyjmować gości. Co prawda naruszała tym trochę zasady, ale z racji na okoliczności i mój odważny czyn (skromności ciąg dalszy) udało mi się ją przekonać.

*




- Będę za tobą tęsknić – mruknęła Dorothy przytulając mnie na pożegnanie.

- Ja też – pogłaskałam ja po kruczoczarnych włosach.

Wczoraj wyszłam ze szpitala i dzisiaj razem z Mart ą i jej chłopakiem wracaliśmy do jej domu w Salisbury. Nie chciałam opuszczać Bournemouth, ale taka była kolej rzeczy. Jutro moja siostra znowu zaczyna pracę i Jakeowi (chłopak Marty przyp. autor) także kończy się urlop. Teoretycznie ja mogłabym zostać dłużej, ale mieszkanie u rodziców Dorothy, którzy po ostatnich wydarzeniach mają mnie za trochę niestabilną psychicznie, to niezbyt zachęcająca perspektywa.

Jake zapakował ostatnie walizki i już po chwili siedzieliśmy w samochodzie. Pomachałam jeszcze przez szybę do stojącej na schodkach Dorothy, na co ona uśmiechnęła się uroczo. Będę tęsknić za tym małym diabełkiem, w końcu gdyby nie ona, nie przeżyłabym tyle w ciągu mojego pobytu tutaj. Może nie wszystko, co mnie tu spotkało, było miłe, ale postanowiłam sobie, że niczego nie będę żałować. Wszystkiego trzeba w życiu doświadczyć i każde wspomnienie – dobre, czy złe – kształtuje nasz charakter i sprawia, uczy i zostawia wartościowe piętno.

Spojrzałam na leżący na siedzeniu telefon. Był wyłączny od jakiś 2 dni. Nie chciałam go uruchamiać, bo domyślałam się co tam zastanę. Sprawa dziewczyny, którą znalazłam na plaży, została nagłośniona przez gazety, ponieważ nadal nie było wiadomo kto ją pobił i wrzucił do morza uznając za martwą. W artykułach pojawiało się również moje nazwisko, a raczej jego początek. „Polish girl Ewelina L.” – tak mnie określano. Trochę kojarzyło mi się to z Instagramem i hasztagiem #polishgirl, co tylko dowodzi jaki ze mnie „nołlajf”.

Po długiej wewnętrznej bitwie nacisnęłam przycisk włączający telefon i wstukałam pin. Spojrzałam na moją tapetę z ananasem dryfującym po powierzchni wody. (Tak wiem, ludzie zazwyczaj ustawiają sobie zdjęcia z przyjaciółmi, ale ja niestety tak owych nie posiadałam, więc musiałam zadowolić się ananasem.)

Tak jak myślałam – 15 nieodebranych połączeń i 20 smsów. 10 połączeń należało do mamy, ale z nią rozmawiałam jeszcze podczas pobytu w szpitalu, tyle że z komórki Marty. Pozostałe 5 było od James’a. Do tego wszystkie smsy były od niego. „Evelyn, proszę odbierz”, „Martwię się o ciebie”, „Jak się czujesz?”, „Wszystko w porządku?”, „Piszą o tobie w gazecie, nic ci się nie stało?”, „Błagam odpisz”.

Żal ściskał mi serce, gdy czytałam wiadomości od McVey’a. Martwił się o mnie po tym wszystkim, co mu powiedziałam, po tym, jak kazałam mu zapomnieć…

Musiałam pomyśleć. Włożyłam do uszu słuchawki i puściłam losową piosenkę z playlisty



Popatrz jak wszystko szybko się zmienia,
coś jest, a później tego nie ma.
Człowiek jest tylko sumą oddechów,
wiec nie mów mi że jest jakiś sposób.



Uśmiechnęłam się kiwając głową z niedowierzaniem. Piosenka idealnie opisywała moja sytuację.



Nic nie trwa wiecznie, niebezpiecznie
jest wierzyć w to, że coś trwa wiecznie.
Dobre momenty, jak fotografie:
zbieram w swej głowie jak w starej szafie.



James był właśnie taką fotografią, tyle że do połowy naderwaną. Zapisał w mojej głowie tyle dobrych wspomnień i doświadczeń, ale też nie odpuścił tych negatywnych. Nauczył mnie wiele i zmienił spojrzenie na świat. Kto wie? Może dzięki niemu będę trochę bardziej pozytywna?
Otulona przyjemnym rytmem piosenki wystukałam w klawiaturę:



Wszystko ze mną w porządku, nie masz powodów, żeby się martwić. Teraz wracam do Salisbury. Żegnaj James.



Zawahałam się przed kliknięciem wyślij. Mój wzrok spoczął na ostatnim zdaniu, które mimo że było tylko fragmentem smsa uświadomiło mi, że to definitywny koniec. Wyjeżdżam z Bournemouth i zarazem opuszczam świat Jamesa. Wzięłam głęboki oddech opanowując płacz. Nie teraz, nie tu.

Wysłałam wiadomość i oparłam głowę o zagłówek. Spokojne rytmy kolejnej piosenki ukołysały mnie do snu.




*




Salisbury było specyficznym miasteczkiem. Miało swój charakterystyczny, konserwatywny klimat. Nie chodzi to już nawet o infrastrukturę, która bardzo mi się podobała ze względu na staro angielski nastrój, ale o nastawienie mieszkańców. Teoretycznie każdy jest dla ciebie miły, bez względu skąd pochodzisz, bo rasizm czy nietolerancja są tutaj bardzo źle odbierane i w niektórych przypadkach karalne. Konserwatyzm objawiał się tutaj w trochę inny sposób, np. kiedy polka chciała otworzyć polski sklep z naszymi narodowymi artykułami spożywczymi, nie pozwolono jej nazwać go po polsku i szyld głosił „polish shop”. Nie rozumiałam, dlaczego komuś to przeszkadza, ale siostra wytłumaczyła mi, że mają tu dystans do Polaków, ponieważ dużo z nas jedzie do Anglii i żyje z tamtejszych zasiłków, co oczywiście denerwuje rodzimych Anglików. Wiadomo, że istnieje też część osób, która jedzie „na wyspy”, aby zarabiać w uczciwy sposób, jednak sama przekonałam się, jak złą opinie są w stanie wyrobić pojedyncze jednostki. 

Wracając do tematu. Byłam w Salisbury od kilku dni i jakoś do Polski mi się nie spieszyło. I tak w przyszłości planowałam wrócić do Anglii i tutaj ułożyć sobie życie. Na razie jednak rozglądałam się za jakimś tanim biletem lotniczym, bo wakacyjne ceny były dość wygórowane. Niestety za lot, który mi przepadł nie dostałam zwrotu pieniędzy, więc musiałam żyć na koszt siostry.

Dzisiaj Marta była w pracy, tak samo jak Jake. Mieli wspólne mieszkanie, niedaleko centrum. W sumie to miasto było tak małe, że wszystko tutaj było niedaleko centrum.

Robiłam zakupy, gdyż była moja kolej na gotowanie kolacji i zdecydowałam się na coś bardziej kreatywnego, niż zamówienie pizzy. Poszłam więc do TESCO, chyba najbardziej popularnego tutaj supermarketu, który był dosłownie na każdym rogu. Kupiłam potrzebne składniki i wracałam do domu, kiedy zaczepiła mnie jakaś dziewczyna. Wyglądała bardzo znajomo.

- Przepraszam, czy wiesz może gdzie jest ulica Hamilton Road 15? -

O dziwo wiedziałam i wytłumaczyłam nieznajomej jak tam dojść. Brunetka podziękowała i ruszyła we wskazanym przeze mnie kierunku. Kiedy się oddalała uświadomiłam sobie, skąd znam adres, o który pytała. Przecież na Hamilton Road 15 znajduje się mieszkanie Marty.
Olśniło mnie też skąd kojarzę dziewczynę. Jak mogłam być taka głupia?!

- Zaczekaj -  krzyknęłam. Dziewczyna odwróciła się.

- Czy ty jesteś Margaret Winchester? – zapytałam niepewnie. W szpitalu podali mi imię i nazwisko dziewczyny, którą znalazłam na plaży, ale nie sądziłam, że kiedykolwiek mi się przydadzą.

- Tak, to ja. Ale skąd mnie znasz? – była wyraźnie zdziwiona i zaniepokojona.

- To mnie szukasz – odparłam chaotycznie – To ja cię znalazłam… tam na plaży. – wydukałam.

Teraźniejsza Margaret zupełnie nie przypominała siebie z przed tygodnia. Jej czarne włosy lśniły w słońcu, a cera była prawie bez skazy, nie licząc kilu siniaków na rękach. Na dźwięk moich słów zamarła. Rozchyliła usta chcąc coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła. Nie wiedziała jak się zachować, co zresztą mnie nie dziwiło.

- Ja.. ja chciałam.. zresztą nieważne. Nie powinnam cię tak nachodzić. Przepraszam –

- Przestań. Nie nachodzisz mnie. Cieszę się, że nic ci nie jest. – uśmiechnęłam się do niej.

- Jeśli chciałabyś pogadać, to zapraszam – dodałam niepewnie.

Margaret wyraźnie się zawahała, ale w końcu przyjęła propozycję i obie udałyśmy się do mnie. 




*




Gdy weszłyśmy do mieszkania, Margaret wydawała się być spięta i zestresowana, jednak po kilkunastu minutach rozmowy przy mrożonej herbacie, którą nam przygotowałam, dziewczyna zaczynała czuć się coraz pewniej.

Dowiedziałam się, że Margaret jest w moim wieku i mieszka w Londynie, a do Bournemouth przyjechała jedynie na wakacje. Była bardzo miła i naprawdę było mi jej szkoda. Nie rozumiałam, jak ktoś mógł skrzywdzić taką dziewczynę jak ona.

- Chciałabym ci podziękować . – zmieniła nagle temat i z beztroskiej pogawędki przeszłyśmy do trochę sentymentalnej i poważnej rozmowy.

- Gdyby nie ty… - wzięła głęboki wdech – ja.. ja.. – jąkała się - Uratowałaś mi życie – głos dziewczyny zaczął się łamać. Po policzkach spływały łzy.

Odruchowo podeszłam do Margaret i ją przytuliłam. Nie wiem co wydarzyło się zanim znalazłam ją na plaży, wspominanie tych wydarzeń musiało być dla niej ciężkie.

Dziewczyna uspokoiła się i wyswobodziła z mojego uścisku. Spojrzała na mnie ocierając łzy i uśmiechnęła się.

- Dziękuję – wyszeptała.

Odwzajemniłam uśmiech. Tamtą noc pamiętałam jak przez mgłę, ale świadomość, że uratowałam komuś życie, była budująca. Nie mówię tu o dumie, a jedynie o poczuciu, że
wreszcie na coś się przydałam i zrobiłam coś pożytecznego.

- Nie powinnam się tak rozklejać, przepraszam – powiedziała Margaret , wycierając twarz chusteczką.

- Więc.. jakie masz plany? Zostajesz w Anglii? – zmieniła szybko temat. Ja również, nie miałam zamiaru go drążyć, skoro miało to być dla dziewczyny krępujące i nieprzyjemne.

- Na razie wracam do kraju, ale przyszłość wiążę z Anglią. W zasadzie zostałabym już teraz, gdybym tylko miała jakąś pracę.

Margaret uśmiechnęła się.. przebiegle?

- Wiesz co… chyba mam pomysł. Moja rodzina ma kawiarnię w Londynie i szukamy kelnerki. Gdybyś chciała mogłabym pogadać z rodzicami, na pewno cię przyjmą.

- Nie Margaret, nie chcę, żebyś czuła, że jesteś mi coś winna.

- Przestań. Nie proponowałabym ci tego, gdybym nie była pewna, że się nadajesz. Jesteś miła, pomocna, dobrze znasz angielski. – zaczęła wyliczać na palcach moje zalety, a ja miałam ochotę zaśmiać jej się w twarz. Opisała moje dokładne przeciwieństwo. Może dla obcych byłam uprzejma, ale jeśli ktoś mnie wkurzał, nie mógł liczyć na moją łaskę. A mój angielski? Błagam, trzyletnie dziecko mówi lepiej.

- Dziękuję Margaret, ale nie chciałabym się narzucać.

- Nie narzucasz się! Cholera, Evelyn przemyśl to i daj mi znać. Na razie muszę się zbierać, bo za chwilę mam ostatni pociąg do Londynu. Jak coś to dzwoń, masz mój numer – dziewczyna obdarzyła mnie promiennym uśmiechem.

Odprowadziłam ją do drzwi, cały czas mając w głowie propozycje pracy. Nie była taka zła… chyba będę musiała się nad nią poważnie zastanowić.

- Do zobaczenia wkrótce, mam nadzieję – przytuliła mnie na pożegnanie Margaret.

- Na pewno – uśmiechnęłam się – Miłej podróży i trzymaj się.

- Dziękuję.. za wszystko.

- Nie ma sprawy. – nie wiedziałam, czy taka odpowiedź  jest adekwatna w tym momencie, ale nie miałam pojęcia, co innego powiedzieć. 

Margaret wyszła, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie. Ta praca była wielką okazją. Zdobyłabym doświadczenie zawodowe i podszlifowała język. Jednak co ze studiami? Planowałam skończyć w Polsce chociaż licencjat, a wątpię, żeby rodzina Margaret była skłonna trzymać dla mnie posadę przez następne trzy lata. Zdecydowałam się porozmawiać, z Martą, a potem zadzwonić do mamy i jej również spytać o zdanie. W końcu to ona pomogła mi podjąć większość dobrych, życiowych decyzji.




*


- Jedź – usłyszałam z ust Marty zajadającej się przygotowanym przeze mnie spaghetti.



- Ale jesteś pewna, że to dobry pomysł? Nie miałabym gdzie mieszkać i w ogóle…


- Kolega Jake’a mieszka w Londynie i z tego co wiem, ma wolny pokój w mieszkaniu. Mogłabym z nim pogadać.


- Dziękuję. Ale czy nie uważasz, że najpierw powinnam skończyć studia? W Anglii musiałabym za nie płacić, a to dużo kosztuje.


- I tak nie płacisz tego od razu z góry, tylko potem spłacasz jak kredyt od państwa. Tym się nie przejmuj, ja ci pomogę. Jeśli nie jesteś pewna, zadzwoń do mamy, ona zawsze wie, co zrobić.


I o dziwo mama też była za. Powiedziała, że ta praca to szansa, dzięki, której będę mogła się wybić. Jej pozytywna opinia rozwiała wszystkie moje wątpliwości i podjęłam decyzję.
Londynie, przybywam!

                                             ~~~~~~~~~~~~~~~~~ * ~~~~~~~~~~~~~~~~~

Okej, zanim przejdę do sedna, jedno ogłoszenie parafialne:

ZAPRASZAM DO ZAKŁADKI INFORMOWANI. Jeśli ktoś z Was chce być informowany na bieżąco o nowych rozdziałach, zostawcie tam w komentarzu swoje GG, twittera, maila, czy co tam jeszcze się da xD


Przepraszam, że tak długo czekaliście.. Nie będę się usprawiedliwiać, nie ma sensu, po prostu przepraszam.
Chcę Wam podziękować za 2 chyba najlepsze prezenty po wczorajszej przegranej Hiszpanii (Torres i tak cię kocham <3)


W życiu nie spodziewałam się takich liczb na żadnym z moich blogów, dlatego dziękuję, bo bez Was to opowiadanie nie miałoby sensu! <3



Jeszcze jedna rzecz...
Nie wiem czy wiecie, ale ruszyła druga część Curls - opowiadania o The Vamps autorstwa Wiktorii. Serdecznie zapraszam do czytania! ;)

poniedziałek, 9 czerwca 2014

~ Rozdział 15 ~ "Bez twojej pomocy prawdopodobnie nie leżałaby teraz w łóżku szpitalnym, a w kostnicy."


Głośny pisk przeszył nocną ciszę płosząc śpiące na drzewach ptaki. Był to krzyk pełen strachu, przerażenia, paniki i histerii.

Gdzieś na plaży dziewczyna niezdarnie wyczołgała się z wody, na której powierzchni unosiło się coś dziwnego. Ciało. Ludzkie ciało. Nastolatka zaczęła uciekać w przeciwnym kierunku, co chwilę potykając się na piasku. Dyszała ciężko, oczy miała zaślepione łzami. Była w szoku. Nagle przewróciła się, nie wiedząc, co się z nią dzieje. Nie mogła złapać powietrza do płuc, choć bardzo się starała. Oddychała płytko nie potrafiąc zaczerpnąć wystarczającej ilości tlenu. Nie kontrolowała trzęsących się kończyn ani fali potu jaka ją oblała. Usiadła wciąż szybko oddychając. Starała się chociaż myślec trzeźwo i w końcu dotarło do niej - ma atak paniki. Próbowała uspokoić oddech, zatkała usta dłonią, starała się wdychać powietrze wolniej. Zamknęła oczy, spróbowała rozluźnić zestresowane ciało.  Udało się. Oparła zmęczoną głowę o kolana i pogrążyła się w histerycznej rozpaczy. Martwy człowiek. W wodzie leżał martwy człowiek, a ona się o niego potknęła. Dotknęła go. Zimnego, bladego, nieżywego ciała…

Dziewczyna tłumaczyła sobie, że musi myśleć racjonalnie. A rozum podpowiadał jej, że powinna tam wrócić. Bała się jak cholera. Wciąż miała przed oczami bladą twarz trupa, jego martwe powieki, pozlepiane włosy…

Wiedziała jednak, że musi zadzwonić po pomoc, a telefon upuściła wychodząc z wody. Nie ma innego wyjścia.

Dziewczyna powoli podniosła się z piasku i na drętwych nogach ruszyła do przodu. Wzięła głęboki wdech, napełniając się determinacją. Kroki stawiała powoli, nie chciała tam wracać. Mimo to wciąż szła przed siebie, ale gdy zobaczyła już wyraźny zarys unoszącego się w wodzie ciała, jej przerażenie wzrosło jeszcze bardziej. Przystanęła na chwilę, wahając się wyraźnie. Przełknęła głośno ślinę, przygryzła wargę i zacisnęła dłonie w pięści. Ruszyła ponownie do przodu, tym razem energicznym krokiem, jakby chciała mieć to za sobą.

Po chwili stała już 2 metry od ciała. Zauważyła, że teraz było ono częściowo na brzegu, zapewne przez jej ingerencję.

Telefon leżał metr od nie i metr od trupa, którego tak bardzo się bała.

Wypuściła powoli powietrze z ust i sięgnęła ręką do przodu uważnie obserwując przy tym martwego, jakby bojąc się, że ożyje i ją zaatakuje.

I nagle stało się coś dziwnego. W momencie gdy dziewczyna chwytała telefon, trup jakby się poruszył.  Nastolatka zamarłą w bezruchu. Jego wskazujący palec wyraźnie drgnął. Jeden raz, a za chwilę drugi.

Dziewczyna powoli odsuwała się do tyłu, jej oddech przyspieszał. Kiwała głową, zaprzeczając temu co się dzieje. Jednak coś w jej wnętrzu mówiło jej, że nie ma racji, że źle oceniła sytuacje. Jakiś dziwny intuicyjny głos podpowiadał jej, że powinna sprawdzić… czy ten trup nie jest czasem żywy?

Nastolatka walczyła ze sobą kilka minut. Mimo rozdarcia wewnętrznego podjęła niespodziewaną decyzję.

Zbliżyła się do ciała. Wyciągnęła w jego stronę dłoń i chwyciła przegub martwego. Gdy tylko wycelowała palcami w miejsce gdzie mierzy się puls, odwróciła głowę i zamknęła oczy.

Zbierało jej się na wymioty, nie mogła na to patrzeć.

Wytrwale jednak trzymała dwa palce na nadgarstku bladej, bezwładnej ręki i nagle coś poczuła.

Puls.

Słaby, ledwo wyczuwalny, ale był!

Dziewczyna popatrzyła zdumiona na ciało leżące u jej stóp. Nie musiała długo czekać, aż instynkt podpowie jej co robić. Z lekkim wahaniem chwyciła je za ramiona i wyciągnęła w całości na brzeg. Dopiero teraz mogła mu się dobrze przypatrzeć.

To była dziewczyna. Niewiele starsza od niej. Miała długie kruczoczarne włosy, które teraz wymieszane były z piaskiem i morskimi wodorostami.

Nastolatka uklęknęła obok niej i próbowała przypomnieć sobie, czego uczyli jej w szkole na temat pierwszej pomocy.

Udrożniła poszkodowanej drogi oddechowe i sprawdziła czy oddycha. Czekała 10,20,30 sekund i nic… Klatka piersiowa brunetki leżała w bezruchu. Evelyn szybko chwyciła komórkę i wykręciła numer alarmowy.

Zdążyła jedynie powiedzieć dyspozytorowi gdzie dokładnie się znajduje i nagle jej telefon się wyłączył. Nie wiedziała, co się stało, ale domyśliła się, że pewnie do środka dostała się woda. Postanowiła nie marnować czasu na próby uruchomienia go. Pogotowie widziało, gdzie jej szukać, ale do czasu jego przyjazdu życie tej dziewczyny było w jej rękach.

Rozumiała też, że długo zwlekała i że zbliża się nieuniknione. Poszkodowana nie oddychała i Evelyn musiała przeprowadzić resuscytację.

„Okej, spokojnie. Dasz radę, 30 uciśnięć, 2 wdechy.” – powtarzała sobie w myślach.

Przyłożyła dłonie do klatki piersiowej brunetki i zaczęła uciskać. Potem przyszedł czas na wdechy. Zawahała się, jednak na krótko. Siła wyższa wygrała z obrzydzeniem. Powtarzała czynności w kółko. Poszkodowana parę razy wypluła trochę wody przy uciśnięciach, ale nadal była nie przytomna i niezdolna samodzielnie oddychać.

Evelyn była coraz bardziej wyczerpana. Pogotowie nie przyjeżdżało, a ciągłe podtrzymywanie dziewczyny przy życiu było naprawdę wyczerpujące. W końcu po 20 minutach dostrzegła biegnące w oddali postacie z noszami. Podziękowała Bogu, że wreszcie będzie mogła odpocząć. Gdy tylko ratownicy dotarli do niej, przejęli poszkodowaną.

Evelyn zapytana jak się czuje, nie odpowiedziała nic, tylko zemdlała ze zmęczenia. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, jakie to wszystko było wyczerpujące. 


*

Nie chciałam się budzić. Wiedziałam, że gdy otworzę oczy, zapomnę mój sen, a obraz roześmianego James'a zniknie.

Niestety blade światło wygrało bitwę, gwałtownie nacierając na moje powieki. Otworzyłam oczy i zgodnie z przewidywaniami nie pamiętałam, co mi się śniło. Miałam jedynie świadomość, że było to coś cudownego.

Rozejrzałam się dookoła. Leżałam w sali pełnej białych łóżek nakrytych białą pościelą i stojących przy białych ścianach. Po pomieszczeniu krzątali się ubrani w biel ludzie. Nie musiałam się długo zastanawiać, aby stwierdzić, że jestem w szpitalu.

Powoli przypominałam sobie ostatnie zdarzenia. Wzdrygnęłam się na myśl o mojej niemiłej przygodzie, jednak szybko zaczęłam się zastanawiać nad losem nieznajomej dziewczyny. W głowie dudniło mi jedno pytanie: Czy przeżyła?

- Już się obudziłaś. To bardzo dobrze. - usłyszałam nad sobą męski głos.

Podniosłam głowę i zobaczyłam mężczyznę w białym kitlu z notesem i długopisem w ręku. Pewnie był lekarzem na obchodzie.

- Co mi się stało? - spytałam, orientując się, że tak naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego tu jestem.

- Zemdlałaś z przemęczenia i szoku zarazem. Bardzo długo prowadziłaś resuscytację, co jest dość wyczerpujące. Ale spokojnie, jak dobrze pójdzie, to za kilka godzin stąd wyjdziesz. - doktor uśmiechnął się do mnie ciepło.

- A co.. z tą dziewczyną? - spytałam niepewnie.

- Cóż.. nie mogę ci za wiele powiedzieć. Jest w bardzo ciężkim stanie. Była bardzo słaba, na granicy śmierci. Bez twojej pomocy prawdopodobnie nie leżałaby teraz w łóżku szpitalnym, a w kostnicy.

Zmieszałam się na dźwięk czarnego humoru lekarza. Jakoś nie było mi do śmiechu z tego powodu. Mężczyzna zauważył moje zdystansowanie, więc postanowił szybko wybrnąć z sytuacji:

- Nie będę zawracał ci więcej głowy, za chwilę przyjdzie pielęgniarka odłączyć ci kroplówkę. Na mnie już czas, ale zaraz zawołam gościa, który dość długo czeka żeby się z tobą zobaczyć. - posłał mi kolejny ciepły uśmiech i wyszedł z sali.



~~~~~~~~~~~~~~~~~ * ~~~~~~~~~~~~~~~~~

Teraz już wiem jak uzyskać rekordową liczbę komentarzy pod rozdziałem >>> ZABIĆ KOGOŚ xD
Powiem wam, że zdziwiły mnie wasze przypuszczenia, że to James nie żyje.. szczerze? to nawet ja na to nie wpadłam. Pisałam 14 rozdział z myślą, że McVey ma się dobrze i gdzieś w swoim przytulnym pokoju słucha sobie piosenek Taylor na pocieszenie xd

Brawo do Wiktorii za poprawnie wyciągnięte wnioski! To nie mógł być James - za długie włosy.


I przepraszam, że tak długo musieliście czekać :/ ale siadałam do laptopa z zamiarem zabrania się do rozdziału, a kończyłam pisząc referat o wojnie iracko-irańskiej xd

jak zawszę proszę, błagam o KOMENTARZE ^^

CZYTASZ = KOMENTUJESZ 


i na koniec...

ZAPRASZAM NA KANAŁ MARTY I ANGELI NA YOUTUBE [kilk]
Te 2 dziewczyny to najlepszy przykład, że jeśli się postaramy to marzenia się spełniają. Mieszkają w Londynie, kilka razy spotkały Vampsów i 5sos...
WYSTĄPIŁY W TELEDYSKU THE VAMPS! ;__;
 
W swoich filmikach mówią wiele ciekawych rzeczy o The Vamps, ale też innych zespołach, więc jeśli macie chwilkę, to zajrzyjcie ;)

 Polecam też ich twittery:
@/iamjustangela
@/theonlymarta


Tak blisko Jamesa i Connora <3 nic tylko pozazdrościć