- Coś mi podpowiedziało, że lubisz adrenalinę – wzruszył skromnie ramionami.
- Nawet nie wiesz jak bardzo… - uśmiechnęłam się pod nosem
- Idziemy? - zapytał wyciągając do mnie dłoń.
Zaskoczona niepewnie odwzajemniłam jego gest, unosząc kąciki ust w górę, aby ukryć lekkie zakłopotanie. Tak, całowaliśmy się, ale miałam wrażenie jakby nasze relacje w ogóle się nie zmieniły. Wątpiłam też, że systemy wartości mój i James’a były takie same. Nie sądziłam, aby pocałunek był dla niego zobowiązaniem, a trzymanie się za rękę czymś szczególnym. Ja za to takie małe gesty odczytywałam bardzo poważnie i symbolicznie, ale w tym przypadku nie mogłam na wiele liczyć ani zbyt dużo sobie wyobrażać. W końcu to tylko krótkie wakacyjne uczucie i czy chcę, czy nie muszę się z tym pogodzić.
Ze splecionymi dłońmi ruszyliśmy mostkiem prowadzącym do wielkiego pawilonu będącego wejściem do Parku. Znajdowaliśmy się na otwartej przestrzeni. Dookoła nas roztaczał się zielony krajobraz pól i łąk podziurawiony przez liczne w tej okolicy małe jeziorka. Most, którym szliśmy znajdował się właśnie nad jednym z nich.
Z oddali dochodziły odgłosy mknących pobliską autostradą samochodów, a jeszcze bliższe moim uszom były piski i wrzaski przerażonych gości parku. Wiał silny wiatr, targając moimi pół mokrymi włosami na wszystkie strony. Zimne powiewy niwelowały wysoką temperaturę, co sprawiło, że zaczęłam się delikatnie trząść. Gdy sięgałam po mój ciepły sweter, spostrzegłam, że nie mam go ze sobą. Zapewne został w mieszkaniu James’a. Świetnie, kolejny pretekst, aby tam wrócić. - pomyślałam bez nici sarkazmu, karcąc się jednak natychmiast.
McVey zauważył, że drżę i objął mnie ramieniem wywołując tym samym jeszcze większe zaskoczenie niż poprzednio. Teraz na pewno wyglądaliśmy jak para.
- Wiesz co? – zapytał chłopak przerywając moje głębokie rozmyślania.
Spojrzałam na niego zaciekawionym wzrokiem, dając znak, aby kontynuował.
- Sprawdziłem co oznacza twoje nazwisko po angielsku i… zdecydowałem, że od dzisiaj mówię na ciebie Foxy! – obwieścił radośnie swój pomysł.
- Foxy? – błagam, nie… co on znowu wymyślił?
- Lis.. Fox… Foxy… Nie podoba ci się? – zagroził mi urażonym wzrokiem.
- Nie, jest świetne, tylko tak samo nazywa się papier toaletowy – tym razem to ja spojrzałam na niego z urazą.
- No cóż… przyjmijmy, że jesteś tak samo delikatna, wytrzymała i chłonna jak on. -
Spojrzałam na niego wzrokiem z serii are you kidding me?
- Wiesz co? Lepiej nic już nie mów, pogrążasz się – oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- Czyli zostaje Foxy – skwitował James, gdy wchodziliśmy do środka ogromnego pawilonu.
Budynek był w kształcie półkuli, jego dach był zaokrąglony. Nigdzie nie było okien, jedynie lampy rzucały na wszystko delikatne światło. Resztę nadrabiały liczne kolorowe lasery i maszyny do gier. Było tu coś dla każdego. Mnóstwo automatów, gdzie ludzie tracili drobniaki, licząc na to, że uda im się wyciągnąć pluszaka, stoły do bilarda, tenisa stołowego czy air hokeja.
- Chcesz zagrać? – zapytał James widząc jak zawieszam wzrok na jednym ze stołów.
- Może jak będziemy wracać – odpowiedziałam zaciekawiona tym, co czeka nas w zewnętrznej części Parku.
- W takim razie chodźmy – chłopak chwycił moją rękę i pociągnął za sobą.
Nie wiem dlaczego ale jego dotyk wciąż działał na mnie z taką samą siłą, jak na początku naszej znajomości. Chociaż to może złe porównanie, znamy się tylko od 3 dni…
Wracając do atrakcji oferowanych przez Park - nie pomyliłam się. Gdy wyszliśmy na zewnątrz, zaparło mi dech w piersiach. Dookoła nas rozpościerały się skomplikowane konstrukcje kolejek górskich, otoczone siatkami i innymi zabezpieczeniami. Tory były dosłownie wszędzie. Co jakiś czas przejeżdżał nam nad głową wagoniki pełne przerażonych ludzi, a w powietrzu było słychać ich urywane krzyki. Atmosfera klasyczna dla tego typu miejsc spowodowała, że w moim brzuchu zrodziło się uczucie ekscytacji i zniecierpliwienia.
Kochałam parki rozrywki. Uczucie adrenaliny krążącej w żyłach, gdy z zawrotną szybkością pokonuje się skomplikowane konstrukcje kolejek, nie było mi obce. Co roku bywałam w tego typu miejscach co najmniej kilka razy, jednak polskie przejażdżki nie umywały się nawet do tych, które widziałam tutaj. Wszystko było tu 3 razy większe i 3 razy bardziej przerażające.
- To gdzie najpierw? – zapytał James.
- Tamta wygląda zachęcająco – wskazałam ręką na kolejkę ucharakteryzowaną według filmu „Piła”
- Odważnie jak na początek, zaskakujesz mnie Foxy – puścił mi oczko.
Szturchnęłam go łokciem w brzuch, co tylko wywołało u niego rozbawienie. Pokręciłam głową niczym matka, która jest zawiedziona zachowaniem syna.
Po chwili ruszyliśmy w stronę przejażdżki. Ośmielona wcześniejszymi zachowaniami James’a postanowiłam przejąć inicjatywę i chwyciłam jego dłoń, jednak on szybko cofnął ją i schował do kieszeni. Spojrzałam na niego zdziwiona nie rozumiejąc o co mu chodzi. Najpierw sam zaczyna tego typu gesty, a teraz zachowuje się jakby nic nie zaszło? Szukałam wyjaśnienia na jego twarzy, jednak głowę miał zwróconą w przeciwną stronę intensywnie się w coś wpatrując. Podążyłam za jego wzrokiem i napotkałam zwróconą w naszą stronę dziewczynę. Miała blond włosy do ramion, szczupłą sylwetkę i oczy tak niebieskie, że można było je dostrzec z odległości kilku metrów. Intensywnie wpatrywała się w James’a, a na jej twarzy malowało się zmieszanie i niedowierzanie.
Coraz bardziej zastanawiało mnie, kim tajemnicza dziewczyna jest i co ma wspólnego z James’em. Jednego byłam pewna – znali się. Inaczej nie zwracaliby na siebie uwagi przez tak długi czas.
Nagle chłopak przerwał kontakt wzrokowy i niespodziewanie ruszył w stronę roller coastera.
- Coś się stało? – spytałam w końcu.
- Wszystko gra – James był lekko zdenerwowany, więc odpuściłam sobie dalsze pytania.
Podążyłam więc w stronę dość dużej kolejki do wejścia na przejażdżkę, jednak chłopak mnie zatrzymał, mówiąc, że wykupił priorytet i wejdziemy bez kolejki. No tak… kto bogatemu zabroni?
- Vipy nie czekają – zażartował McVey próbując rozluźnić atmosferę.
W odpowiedzi uśmiechnęłam się krzywo, ciągle rozmyślając o nieznajomej blondynce.
- Torebkę i inne podręczne rzeczy proszę zostawić w naszej przechowalni. Radzimy również opróżnić kieszenie – powiedziała formalnym i beznamiętnym głosem kobieta z obsługi.
Zaproponowałam więc James’owi, że telefon i kluczki może schować do mojej torebki. Tak też zrobił, a ja schowałam ją do jednej z szafek, biorąc w zamian bloczek.
W ciszy udaliśmy się do wagoników i zajęliśmy miejsca obok siebie. Nikt się nie odzywał, nadal można było wyczuć napiętą atmosferę między nami. Nie chciałam pytać James’a o tajemniczą blondynkę, ale nie potrafiłam też wyrzucić jej z mojej głowy. On również intensywnie nad czymś rozmyślał, więc postanowiłam się nie odzywać.
Byłam tak zajęta analizowaniem całej tej sytuacji, że zapomniałam po co w ogóle tu jesteśmy.
Niespodziewanie wagonik ruszył wyrywając mnie z zamyślenia i przywracając do rzeczywistości.
Otrząsnęłam się uświadamiając sobie, że rozpoczyna się przejażdżka. Wjechaliśmy do ciemnego tunelu, nic nie było widać. Poczułam lekką ekscytację. Nagle rozbrzmiał dookoła złowrogi śmiech rodem z horroru. Jechaliśmy powoli a jego ech niosło się za nami jeszcze długi czas. W pewnym momencie zrobiło się jaśniej, ale jedyne co mogłam dostrzec to czubek mojego nosa i twarz James’a znajdująca się pół metra od mojej. Otaczała nas mgła mająca wprowadzić tajemniczy nastrój.
Powoli zwiększaliśmy tempo, gdy smuga jasnego światła padła na postać usytuowaną z boku naszej przejażdżki. Jak się okazało, było to Jigsaw, bohater filmów „Piła”, na których oparty był ten roller coaster.
- Let the game begin – ponownie rozbrzmiał złowrogi i zachrypnięty głos.
Nagle kolejka ruszyła z ogromną prędkością, tak że wbiło nas w fotele. Rozbrzmiały pierwsze przerażone krzyki. Z ciemnego tunelu wydostaliśmy się na zewnątrz a światło słoneczne oślepiło mnie na chwilę. Otrząsnęłam się dopiero gdy stanęliśmy, ale nie był to koniec przejażdżki. Coś mi mówiło, że zabawa dopiero się zaczynała.
Podniosłam wzrok i ujrzałam przed nami tory biegnące pionowo w górę. Chwyciłam mocniej blokadę zabezpieczającą, gdy wagonik ustawił się pod katem prostym do powierzchni ziemi. Powoli wjeżdżaliśmy na górę. Widok stamtąd był oszałamiający jednak nie było mi dane długo go oglądać. Kolejka ruszyła w dół mknąc z niesamowitą prędkością. Opór powietrza był tak silny że nie byłam w stanie zamknąć oczu, przez co napłynęły mi do nich łzy. Tak szybko zmienialiśmy pozycje, do góry nogami, bokiem, spiralą, że po kilkunastu sekundach nie wiedziałam już gdzie jest niebo, a gdzie ziemia. Mimo, że szarpało nami na wszystkie strony, świetnie się bawiłam. Był to na pewno jeden z najlepszych roller coasterów na jakich byłam.
Gdy wjechaliśmy z powrotem na stację, powoli wysiadłam z wagonika. Nogi miałam jak z waty i dojście do siebie zajęło mi chwilę.
- To było niesamowite – wydusiłam z siebie, gdy wraz James’em opuściliśmy przejażdżkę.
Chłopak jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi i chwycił mnie za rękę. Miałam wrażenie, że zanim to zrobił, dyskretnie rozejrzał się dookoła. Nie chcąc jednak wyjść na paranoiczkę z odchyłami nie odezwałam się ani słowem.
Pozostałe kolejki również zapierały dech w piersiach. Adrenalina nie opuszczała mnie nawet na moment. Najlepsze ze wszystkiego było oglądnie zdjęć zrobionych podczas przejażdżek przez ukryte kamery. Ja na większości wyszłam żałośnie, ale James zawsze był uśmiechnięty, zupełnie jakby wiedział, gdzie urządzenia się znajdują. Zdecydowaliśmy się wywołać jedną fotografię, na której oboje wyszliśmy w miarę przyzwoicie.
Napięta atmosfera gdzieś zniknęła, co bardzo mnie cieszyło. Nie spotkaliśmy już więcej tajemniczej dziewczyny, co również zapulsowało u mnie dobrym humorem, który utrzymał się do wizyty w KFC…
W restauracji był niezły tłok, więc ja zajęłam wolny stolik (którego szukaliśmy dobre 15 minut), a James poszedł zamówić jedzenie. Zdecydowaliśmy się na duży kubełek skrzydełek z sosami, jednak kiedy pomyślałam sobie, że zaraz znowu będziemy jeździć do góry nogami, a mój żołądek będzie wystawiany na próbę, postanowiłam zjeść coś lżejszego. Zostawiłam kurtkę Mcvey’a na krześle, aby pilnowała naszych miejsc i ruszyłam odnaleźć chłopaka wśród wygłodniałych tłumów czekających na swoje jedzenie.
Gdy tylko ujrzałam jego blond czuprynę, chciałam krzyknąć i pomachać na niego, jednak powstrzymałam się, widząc z kim rozmawia. Szczęka mi opadła, kiedy dostrzegłam postać tajemniczej blondynki, która przedtem tak speszyła James’a. Zajęło mi chwilę, zanim otrząsnęłam się i zamiast stać wryta w ziemię, ruszyłam w ich stronę, chcąc żądać wyjaśnień. Nie myślałam za bardzo co robię, działam pod impulsem chwili. Nie docierało do mnie, ze to może być zwykła znajoma lub fanka. W głowie miałam najgorsze myśli i zaczynałam żałować, że nie wygooglowałam, czy McVey ma dziewczynę.
Nagle wpadłam na jakiegoś tęgiego mężczyznę przede mną, który nie chciał mnie przepuścić dalej myśląc, że wpycham się do kolejki. Nie miałam sił, aby kłócić się z tym facetem, więc po prostu zostałam tam gdzie stałam. Pozycja była o tyle dobra, że James i dziewczyna mnie nie widzieli, a ja doskonale słyszałam ich rozmowę.
- Ellie naprawdę… to nic takiego - rozpoznałam głos McVey'a.
- Nic takiego? Trzymałeś ją za rękę, więc nie wmawiaj mi, że to nic takiego, do cholery! – wrzeszczała zdenerwowana blondynka.
- Hej, posłuchaj – wyszeptał i chwycił jej brodę i zmusił, aby spojrzała w jego oczy – ona jest córką jednego z naszych sponsorów… Musiałem się z nią umówić, żebyśmy przedłużyli kontrakt. Nic mnie z nią nie łączy. -
Szczęka opadła mi w dół i nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa. Że co proszę?! O nie McVey… teraz to przegiąłeś. Miałam ochotę iść i przywalić chłopakowi w tę jego piękną buźkę, jednak poczekałam na rozwój wydarzeń.
- To pierwszy i ostatni raz kiedy mnie z nią widzisz. Tylko ty się dla mnie liczysz – wyszeptał, składając na ustach blondynki delikatny pocałunek. Dziewczyna najwyraźniej dała się nabrać na całe to przedstawienie i wybaczyła chłopakowi.
Wytrzeszczyłam oczy ze zdziwienia, równocześnie trzęsąc się ze złości na siebie, że byłam tak Nawina i na James’a, że był tak podłym idiotą. Mogłam przysiąść, że twarz miałam całą czerwoną od buzującej we mnie chęci zemsty. Moje nikczemne plany zadźgania McVey’a plastikowym nożem zniwelował ten sam irytujący mężczyzna, który wcześniej nie chciał mnie przepuścić.
- Masz zamiar dalej tu stać i się wpychać, czy mam wezwać obsługę? – powiedział gburowatym tonem.
Zlustrowałam jego posturę od góry do dołu i miałam ochotę rzucić coś, że przy tej wadze powinien odpuścić sobie jadanie fastfood’ów, jednak nie miałam teraz głowy do kłótni. Odwróciłam się jedynie na pięcie i ruszyłam w stronę mojego stolika, „przez przypadek” nadeptując Panu Gburowatemu na stopę.
Gdy James wrócił z naszym zamówieniem, nie dawał żadnych oznak, że sytuacja z blondynką miała przed chwilą miejsce. Ja również byłam wyjątkowo opanowana i nie miałam zamiaru poruszać teraz tego tematu. Postanowiłam zostawić te ciężkie działa, aby w strategicznym momencie zadać mu ostateczny cios. Jedyne co musiałam teraz zrobić, to udawać, że wszystko gra i wcale nie mam ochoty rzucić się na chłopaka i zabić go gołymi rękoma. Wychodziło mi to bardzo ciężko i trudno mi było ukryć nagłą nienawiść do jego osoby.
- Mogę mój telefon? – zapytał James rozsiadając się na swoim krześle.
- Pewnie – rzuciłam przypominając sobie, że jego komórka jest w mojej torebce. Otwierając ją spostrzegłam, że są w niej również kluczki od jego samochodu. W tym momencie olśniło mnie. O tak… teraz zagramy po mojemu McVey. – pomyślałam konspiracyjnie z trudem powstrzymując podły uśmieszek.
- Skoczę do łazienki – powiedziałam oddając James’owi jego telefon.
- Jasne – przytaknął James, sięgając po skrzydełko.
Wstałam od stołu i ruszyłam w stronę łazienek, które na moje szczęście znajdowały się zaraz obok wyjścia z restauracji. Gdy byłam pewna, że chłopak mnie nie obserwuje, wymknęłam się na zewnątrz i rozpoczęłam realizację mojego planu, który wbrew pozorom nie był zbyt skomplikowany.
Trochę mi zajęło zanim odnalazłam się w labiryncie alejek i chodników, ale po dziesięciu minutach szybkiego marszu znajdowałam się już na parkingu. Rozejrzałam się dookoła, sprawdzając, czy przez przypadek nie ma gdzieś w pobliżu James’a. Wątpiłam, żeby zorientował się tak szybko, o co chodzi, ale wolałam się upewnić.
Odnalazłam jego samochód i wyciągnęłam z torebki kluczki. Tak, mój błyskotliwy plan opierał się na ucieczce i pozostawieniu McVey’a bez środku transportu. Nie specjalnego, ale co więcej można wymyślić w kilka sekund siedząc w zatłoczonym KFC?
Otworzyłam drzwi z lewej strony i wsiadłam do środka. Szybko spostrzegłam, że siedzę na miejscu pasażera, a nie kierowcy. Głupie angielskie auta… wszystko na odwrót. Przesiadłam się na właściwy fotel i przekręciłam kluczyk w stacyjce. Zanim ruszyłam, doznałam kolejnego olśnienia. W Anglii jeździ się lewą stroną drogi… Mam prawo jazdy od dwóch miesięcy i ledwo co radzę sobie na polskich ulicach, a teraz mam do tego dołożyć jazdę „na odwrót”? Zrezygnowana uderzyłam głową w kierownicę wzdychając ciężko. Po chwili rozmyślań, czy odważyć się prowadzić w tym obcym kraju doszłam do wniosku, że co mi szkodzi? Najwyżej rozwalę McVey’owi samochód, a to będzie dla mnie czysta przyjemność. Tak więc.. Bez ryzyka nie ma zabawy.
-Uwaga angielskie drogi, przybywam! – krzyknęłam wyjeżdżając z parkingu.