Rozdział z kilku perspektyw. Mam nadzieję, że da się to jakoś ogarnąć :)
*Evelyn POV*
Ostatnie dni były okropne. Czułam się, jakbym
utknęła w depresyjnej bańce, która powoli wypełniała się moimi łzami,
zostawiając mi przy tym coraz mniej powietrza. Nie miałam pojęcia co ze sobą
zrobić, przypominałam wrak człowieka, cień włóczący się po świecie bez celu,
szukający sposobu jak skutecznie przestać czuć rozdzierający od środka ból.
Nie
przejmowałam się już tak bardzo opinią publiczną, czy zdradą Elyara.
Najbardziej cierpiałam przez brak szansy na wyjaśnienia. Myśl o tym, że James tak po prostu uwierzył w
to, że go zdradzam, była jak włócznia przeszywająca moje serce. Miałam
nadzieje, że mi choć trochę ufa, wierzy we mnie i pozwoli mi przedstawić swoją
wersję. Nie wiedziałam jednak, jak bardzo się myliłam.
Dzwoniłam, pisałam, zapełniałam skrzynkę Jamesa
wiadomościami. Chciałam tylko jednej szansy na wyjaśnienia. Mógł mnie
nienawidzić, nie chcieć widzieć na oczy, ale po tym jak pozna moją wersje.
Zależało mi jak cholera, abym mogła mu opowiedzieć, jak zakłamane jest to
wszystko.
Bradley napisał mi, abym dała Jamesowi trochę czasu.
Czas.
Czas się właśnie skończył. Spojrzałam na bilet
lotniczy leżący na moim biurku. Widniała na nim dzisiejsza data. Drżącą dłonią
przejechałam po gładkiej powierzchni kartki.
Tak, postanowiłam wrócić do Polski, w Anglii nie widziałam już swojej
przyszłości. Margaret doradziła mi to samo, jednak wciąż nie byłam pewna, czy
podjęłam właściwą decyzję. Nie chciałam spalić za sobą mostów, modliłam się o
szanse na wyjaśnienia.
Ostatnia wiadomość – obiecałam sobie.
Błagam.
Pozwól mi jedynie wyjaśnić, a potem, jeśli będziesz chciał, zniknę z twojego
życia i już nigdy mnie nie zobaczysz.
Przycisk wyślij parzył. To żenujące musieć tłumaczyć
się z czegoś, czego nie zrobiłam. Wysłałam jednak wiadomość, bo zależało mi na
Jamesie jak na nikim dotąd. Był moim słońcem, tak wiele miał w sobie światła, że
u jego boku najciemniejsza noc stawała się pięknym dniem. Otworzyłam dla niego
bramy mojego piekła, on poświęcił się i zszedł do niego aby zamienić je w
niebo.
Może to wszystko było zwyczajne, może moje życie nie
przekręciło się o 180 stopni, ale zaszła w nim jedna poważna zmiana.
Rzeczywistość, choć wciąż ta sama, stała się szczęśliwa. Bo jeśli masz u boku
kogoś, kto dba o uśmiech na twojej twarzy, to chcesz mu ten uśmiech dawać,
ponieważ widzisz, jaką radość mu sprawiasz.
Teraz dopiero zauważyłam to wszystko. Widziałam jak
wiele wniósł do mojego życia, ile rzeczy we mnie zmienił. Gdy to zniknęło,
powróciła pustka, którą wypełnił.
Był tak niezwykłym elementem mojej zwyczajności.
Zniknął, a ja uświadomiłam sobie, jak puste było moje życie przed jego
pojawieniem się. James był trochę jak śledziona, niby możesz bez niej żyć, ale
jesteś słabszy, a James dawał mi siłę. I możliwe, że to było jedno z najbardziej nietrafionych
porównań na świecie, ale jak zdążyliście zauważyć, ja sama jestem trochę
„nietrafiona”. On to zaakceptował i, kto wie, może był tak samo nietrafiony jak
ja, lecz po prostu umiał to lepiej ukryć.
Nie wiem, nic już nie wiem. Nie mam pojęcia co
będzie dalej. Moje życie przypomina ocean problemów. Z ciekawości chcesz
jedynie zamoczyć stopę, a tu nagle wpadasz cały i toniesz. Żeby było
śmieszniej, los zgotował mi ocean bez dna, żebym przypadkiem nie miała się od
czego odbić i wypłynąć na powierzchnię.
Gdy James był obok, problemy wydawały się nie mieć
takiego znaczenia. Liczyło się to, że istniała osoba, której na mnie zależało i
która pocieszała mnie w najbardziej beznadziejnych sytuacjach.
Teraz tak bardzo się bałam. Przyszłość była dla mnie
jedną wielką niewiadomą. Jak to będzie? Wrócę do Polski, zapomnę o wszystkim i
będę żyła dalej? Tak to ma wyglądać?
Pakowałam właśnie ubrania do walizki i natrafiłam na
bluzkę, którą miałam na koncercie chłopców. Bluzkę, której dotykały ręce Jamesa
podczas naszego spragnionego pocałunku. Pocałunku, który wyrażał więcej niż
tysiąc słów, więcej niż każde przepraszam. Był przepełniony bólem i tęsknotą, a
zarazem wybuchem euforii i ziszczeniem pragnień.
Do mojego umysłu ponownie wkroczył obraz sceny na
moście i wiedziałam już, że nigdy nie zapomnę i na pewno nie uda mi się żyć,
tak jakby nic się nie wydarzyło.
*James POV*
Nie zliczę ile razy w ciągu ostatnich dni
przyszedłem na ten most. Był moją ucieczką i równocześnie powrotem do
przeszłości. Za każdym razem, gdy nie wiedziałem, co ze sobą zrobić,
wychodziłem z domu, a nogi podświadomie niosły mnie w miejsce, gdzie z Evelyn
się pogodziliśmy.
Ostatnie wydarzenia zburzyły wszystko. Tak długo pracowaliśmy,
aby nam się udało, a nagle okładki gazet opanowują plotki o zdradzie Evelyn, a
do moich drzwi puka koleś, który mówi mi, że przespał się z moja dziewczyną.
Poczułem się, jakby życie dało mi w twarz siekierą w
ramach kary za moją naiwność. Wierzyłem, że znalazłem szczęście, jednak los
przypomniał mi, że po radości, przychodzi czas na wyrównanie.
Tak bardzo chciałem, żeby to wszystko okazało się
kłamstwem, odsłuchiwałem każdą wiadomość, którą zostawiła mi Evelyn,
odczytywałem każdego smsa. Nie potrafiłem jednak odpowiedzieć. Wiem, że
powinienem dać jej szansę na wyjaśnienie, ale bałem się, że nie zniosę jej
widoku. Obawiałem się bólu jaki rozedrze moje serce, gdy zobaczę jej twarz. Tak
znajomą, a jednocześnie zupełnie obcą, jakby stała się inna osobą.
Nigdy do końca nie uwierzyłem w wersję Elyara…
ciągle pozostawała we mnie iskierka nadziei, wypierałem się, nie dopuszczałem
do siebie myśli, że Evelyn mogła mnie zdradzić… Moja mała Foxy… MOJA.
Niepewność niszczyła mnie od środka, a jednocześnie
nie miałem w sobie odwagi, aby stanąć z dziewczyną twarzą w twarz i posłuchać
co mado powiedzenia. A co jeśli by się przyznała? Nie zniósłbym tego - kolejnej
osoby, która odwraca się ode mnie, mimo że jej ufałem.
Mimo wszystko musiałem się jakoś dowiedzieć prawdy…
Nagle zobaczyłem krzątającego się w korytarzu Brada, który zapewne wybierał się
na spotkanie z Margaret. Ta dwójka zdecydowanie miała się ku sobie, a ja postanowiłem to nieco wykorzystać.
- Hej.. mam taką osobistą prośbę – oparłem się
framugę drzwi, a loczek przerwał zakładanie kurtki i spojrzał na mnie - Mógłbyś
pogadać z Margaret? Evelyn na pewno powiedziała jej prawdę.– spytałem Bradleya.
Na dźwięk mojej propozycji wyraźnie się zmieszał.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Naprawdę powinieneś
dać Evelyn szansę i to z nią pogadać.
Zacisnąłem szczękę, słysząc odmowę. Może i mój
pomysł nie należał do najlepszych, ale Brad mógł spróbować, w końcu jesteśmy
przyjaciółmi.
- Ale porozmawiam z nią, jeśli tak bardzo chcesz –
rzekł po chwili, zapewne widząc moje rozczarowanie, a ja poczułem głęboką ulgę.
- James.. – Simpson zatrzymał się w drzwiach i
odwrócił w moją stronę - Evelyn nie byłaby zdolna tego zrobić i wierzę, że nie
zrobiła. Ty jako pierwszy powinieneś to wiedzieć. – posłał mi smutny uśmiech i
wyszedł.
Stałem nieruchomo jeszcze kilka minut, a słowa
Bradleya odbijały się echem w mojej głowie. Miał rację, powinienem był wierzyć
Evelyn. Nawet on, choć był tylko jej przyjacielem, nie osądzał jej i stał po
jej stronie.
Byłem takim cholernym egoistą, nie dając jej szansy…
Pod wpływem impulsu wyciągnąłem telefon z kieszeni i odpisałem na ostatnią
wiadomość od dziewczyny.
O
12 w Collins Bar.
Byłem jej to winny za moje zwątpienie. Zasługiwała
na możliwość wyjaśnienia, a ja postanowiłem jej ją dać.
*Evelyn POV*
- Jason dziś wraca, więc oboje odwieziemy cię na
lotnisko – zaoferowała mi przez telefon siostra.
- Dziękuję, ale naprawdę nie musicie się aż tak
fatygować, poradzę sobie sama.
- Nie ma mowy, o 20 będziemy u ciebie. A i jeszcze
jedno… Jason obiecał znaleźć Elyara, są przyjaciółmi, więc może coś od niego
wyciągnie. Ludzie nie rujnują czyjegoś życia ot tak… musiał mieć jakiś powód.
- Marta, to naprawdę nie ma sensu – westchnęłam –
chcę jak najszybciej zamknąć ten rozdział, a rozgrzebywanie sprawy od nowa nie
pomoże. Nie obchodzi mnie dlaczego Elyar to zrobił, mam gdzieś wszystko co z
nim związane, niech się wypcha gównem, jakim sam jest – burknęłam wkurzona.
- Okej, jak chcesz. Nie męczę cię więcej, do
zobaczenia wieczorem – siostra wyczuła moją irytację i postanowiła się wycofać,
za co serdecznie jej podziękowałam.
Wiedziałam jednak, że postawi na swoim i
każe Jasonowi porozmawiać z Elyarem… Szczerze? Już mnie to nie obchodziło
- Do zobaczenia – odpowiedziałam i nacisnęłam
czerwoną słuchawkę.
Byłam rozdrażniona, zapewne przez wzmiankę o
Elyarze. Postanowiłam rozładować napięcie i spakować resztę rzeczy, które
jeszcze nie były w walizce, gdy zobaczyłam nową wiadomość sms migającą na
wyświetlaczu telefonu.
Obstawiałam, że to operator przysyła mi
przypomnienie o małej ilości środków na koncie i nie wiecie nawet jak bardzo
się zdziwiłam, widząc w pozycji nadawcy numer Jamesa.
Moje serce przyspieszyło, a ciało oblała fala
przyjemnego ciepła. Wcześniejsze zdenerwowanie zniknęło, ustępując miejsca delikatnej
euforii. Odpisał. Dał mi szansę. Chciał się spotkać. Może mi wybaczy. Postanowił
wysłuchać mojej wersji. Przez głowę przelatywało mi tysiące myśli na sekundę.
Spojrzałam jeszcze raz na smsa.
O
12 w Collins Bar.
12. Shit. To za pół godziny. Chwyciłam szybko jakieś
przyzwoite ciuchy i pognałam do łazienki. Nałożyłam błyskawiczny makijaż,
przeczesałam włosy i pobiegłam do wyjścia.
Równo w południe weszłam co Collins Bar i rozjerzałam
się dookoła. Jamesa nigdzie nie było, więc postanowiłam usiąść i poczekać.
Zajęłam stolik przy oknie, a po chwili podeszła do mnie młoda kelnerka. Musieli
ją zatrudnić, po moim odejściu, bo nie kojarzyłam jej twarzy. Zamówiłam kawałek
Brownie, a gdy dziewczyna odeszła w stronę baru, zaczęłam się nerwowo rozglądać.
Minuty mijały, a Jamesa nigdzie nie było. Uspokajałam się, że może coś mu
wypadło i się spóźni. W końcu zgodził się na spotkanie, więc powinien przyjść.
Układałam w głowie przemówienia, ustalałam co mu
powiem, w jakiej kolejności. Denerwowałam się jak cholera. Ręce mi się pociły,
a w brzuchu czułam ucisk stresu. Kompletnie straciłam apetyt i ledwo tknęłam
ciasto, które przyniosła mi kelnerka.
*Bradley POV*
Nie miałem najmniejszej ochoty widzieć dziś
Margaret. Lubiłem tą dziewczynę, ale nie w taki sposób, jak ona mnie. Z czasem
była już zbyt nachalna, natarczywa. Na początku lubiłem sobie z nią pogrywać,
pobawić się nią. Podobała jej się moja gierka, więc kontynuowałem, aż w końcu
sprawy zaszły za daleko i wymknęły się spod kontroli.
Była rozwydrzoną fanką i nie dało się tego ukryć.
Czułem, że leci tylko i wyłącznie na mój wygląd i sławę. Zawsze zazdrościłem
Jamsowi, że Evelyn najpierw zakochała się w nim, a potem dowiedziała się o jego
sławie. Byli tacy idealni, dopełniali się. McVey rozkwitł odkąd ją poznał,
uwierzył chyba, że może być szczęśliwy na swój własny i niepowtarzalny sposób.
To był jeden z powodów, dla których zdecydowałem się
umówić dzisiaj z Margaret i spełnić prośbę przyjaciela. Zależało mi na
naprawieniu ich związku. Lubiłem Evelyn i nie wierzyłem, że mogła zdradzić
Jamesa. Ona po prostu nie należała do tego typu osób, a McVey powinien to
zrozumieć i dać jej szansę, a nie wysyłać mnie na jakieś głupie podchody.
Mimo wszystkich oporów zatrzymałem się przy ławce,
gdzie miałem czekać na Margaret. Chciałem załatwić sprawę szybko i bez zbędnego
owijania w bawełnę. Przebywanie za długo w towarzystwie brunetki stawało się z
czasem bardzo irytujące.
- Hej słodziaku – usłyszałem za sobą jej szczebioczący
głosik. Naprawdę mogłaby choć trochę ukrywać, to jak na mnie leci. Jej
zachowanie już od samego początku wskazywało na to, że byłaby zdolna tu i teraz
wyskoczyć dla mnie z ubrań, a uwierzcie mi, że takie dziewczyny wbrew pozorom
nie podobają się chłopakom najbardziej, a mi już zdecydowanie nie.
- Cześć. – odpowiedziałem formując usta w jednym z
moich zawadiackich uśmiechów. Jeśli chciałem dostać informacje, musiałem ją
jakoś zbajerować.
- Chciałeś się spotkać więc słucham – usiadła na
ławce przede mną i uśmiechnęła się
równie szeroko.
Zająłem miejsce obok niej i odwróciłem się w jej
stronę.
- Wiesz.. jest taka sprawa, która od dawna nie daje
mi spokoju. Nie mogę przestać o niej myśleć. – zrobiłem skonsternowaną minę i
równocześnie położyłem rękę na oparciu za plecami Margaret.
Sprawdziłem reakcję dziewczyny – wzorowo połknęła
haczyk. Na jej policzki wszedł delikatny rumieniec, a ja z odległości kilkudziesięciu
centymetrów mogłem wyczuć, przyspieszony rytm jej serca.
Już wiedziałem, ze jestem panem sytuacji. Owinąłem
sobie dziewczyną wokół palca i teraz mogłem przystąpić do uzyskiwania
informacji.
- O jaką sprawę ci chodzi? – zapytała Margaret,
niezdarnie ukrywając drżenie swojego głosu.
- Evelyn… Nie wierzę, że ona mogła zrobić coś
takiego. Nie jest typem człowieka, który zdradza innych w tak perfidny sposób. –
walnąłem prosto z mostu.
Bezpośredniość była tu najlepszym rozwiązaniem.
Widziałem konsternację malującą się na twarzy
brunetki. Zapewne toczyła wewnętrzną walkę, czy wydać przyjaciółką czy nie. Nagle
przygryzła nerwowo wargę, a ja wiedziałem już, że wygrałem i dziewczyna zaraz
wszystko mi wyśpiewa.
- Nie powinnam ci tego mówić… Ale wierzę, że to dla
dobrze wszystkich.
- Spokojnie – pogładziłem ją dłonią po ramieniu –
Chce jedynie wiedzieć, to wszystko. Potrzebuję tego dla wewnętrznego spokoju.
- Jeśli pytasz, czy Evelyn spała z Elyarem – Margaret
wzięła głęboki wdech – To tak, zrobiła to. Co gorsza z zimną krwią. A najgorsze
jest to, nadal nie rozumiem, jak ona tak może, że niczego nie żałuje.
Powiedziała mi, ze gdyby mogła cofnąć czas, wszystko poprowadziłaby dokładnie
tak samo… Nie wiem, co się z nią stało, nie poznaję jej.
Tyle mi wystarczyło. Wstałem z ławki i bez
uprzedzenia odszedłem od Margaret, która zdezorientowana i zaskoczona pozostała
na swoim miejscu.
Wyjąłem telefon z kieszeni i trzęsącymi się dłońmi
wybrałem numer przyjaciela.
- Halo? – wziąłem głęboki wdech słysząc jego głos w
słuchawce. Nie mogłem zdzierżyć złych wieści jakie musiałem mu przekazać. Nie potrafiłem
dobrać słów, które bolałyby najmniej.
- Stary… - zacisnąłem usta w wąską szparę. Naprawdę
nie chciałem go ranić, a ta informacja będzie dla niego jak cios poniżej pasa.
- Tak mi przykro.. – wydusiłem z siebie. Nie
musiałem nic więcej mówić. Zrozumiał.
Rozłączył się niespodziewanie, ale wiedziałem, że
teraz potrzebuje czasu, aby wszystko
sobie poukładać. Sam byłem w ogromnym szoku.. nie wierzyłem, że Evelyn byłaby
zdolna do takich czynów. Tymczasem proszę… oszukała i nabrała nas wszystkich.
*James POV*
Rozłączyłem się bez słowa i rzuciłem telefonem o
ścianę. Pieprzyć, że to nowy Iphone 6. Byłem tak cholernie naiwny. Wierzyłem, że
kocha mnie, a nie moją sławę. Jaki ja byłem głupi! Założę się, że od początku to
wszystko planowała. Udawała nierozgarnięta turystkę, która nie ma pojęcia kim
jestem, a na końcu, gdy już się mną pobawiła, wyrzuciła mnie do kosza, jak
jakiś śmieć.
Czułem się upokorzony jak nigdy, zraniony, porzucony
jak bezpański pies, który myślał, że wreszcie znalazł dom, tymczasem nowy
właściciel wypieprzył go kopniakiem na ulicę.
W co ona do cholery pogrywała? Nie miała dość zabawy
moimi uczuciami? Chciała mnie dobić? Po to jej było to spotkanie?
A ja głupi się zgodziłem… Po moim trupie. Teraz jej
kolej na upokorzenie. Będzie siedziała sama w tej kawiarni do usranej śmierci. Nie
obchodzi mnie, co ma mi do powiedzenia. Powiedziała to już wszystkim dookoła.
Pewnie naśmiewała się z mojej naiwności razem z Margaret. Nie chcę jej znać,
nigdy więcej widzieć. Najchętniej wymazałbym jej wspomnienia z mojego życia.
*Evelyn POV*
James dalej nie przychodził. Minęło już pół godziny,
a ja z każda sekundą wątpiłam w jego pojawienie się.
Nie rozumiałam, o co chodzi… Chciał mnie ośmieszyć?
Dogryźć mi i mnie wystawić? Wcześniejsza euforia ustąpiła miejsca zażenowaniu i
poczuciu upokorzenia. Czekałam na
chłopaka niespełna godzinę, a on nie dawał znaku życia. Rozmyślił się?
Nagle zadzwonił dzwoneczek przy drzwiach, a ja
odruchowo spojrzałam w tamtą stronę. Ku mojemu rozczarowaniu do baru weszła Margaret,
zapewne zaczynająca za chwilę swoją zmianę.
Dziewczyna, gdy tylko mnie spostrzegła, podeszła do
mojego stolika z zatroskaną miną.
- Cześć słońce – powiedziała zbyt przesłodzonym
tonem - nie mów mi tylko, że czekasz na
tego idiotę McVeya.
- Skąd wiesz? – zapytałam zdezorientowana.
- Wyglądasz jak zbity pies, którego ktoś porzucił,
nie trudno to rozpoznać, uwierz mi. – pogładziła mnie po ramieniu.
Już miała odejść w stronę baru, jednak zatrzymała
się i z wahaniem usiadła na krześle obok mnie.
- Wiesz… nie powinnam ci tego mówić, ale jesteśmy przyjaciółkami,
a ja pragnę twojego szczęścia – spuściła wzrok – Bradley przekazał mi, co
ostatnio powiedział mu James.
Spojrzałam wyczekująca na brunetkę.
- McVey… on nie chce cię już znać… - wydukała – i boje
się, że to właśnie to chciał ci dziś powiedzieć.
Już? Tyle? To wszystko? Czy ona właśnie jednym
zdaniem rozbiła moje serce na tysiące kawałków?
Dziewczyna przytuliła mnie i odeszła musząc zacząć
swoją zmianę. Tymczasem ja siedziałam otępiała na krześle, nie mogąc się
ruszyć. Czułam, jak uchodzą we mnie wszystkie siły do życia, cały entuzjazm.
Razem z nimi odeszła nadzieja, która była
chyba jedynym powodem, przez który jeszcze się nie załamałam. Zawsze
istniała ta możliwość, że może jednak James mnie nie przekreślił..
Teraz nawet
nadzieja umarła, a skoro ona umiera na końcu, to ja musiałam być martwa już od
bardzo dawna.
~~~~~~~~~~~~~~~~~ * ~~~~~~~~~~~~~~~~~
Co ta Margaret tak miesza.. Nie ładnie, nie ładnie >_<
Piszcie, komentujcie co sądzicie xx