sobota, 24 maja 2014

~ Rozdział 13 ~ "...teraz do moich życiowych osiągnięć mogę dopisać rozwalenie cudzego związku. Świetnie."



Miałam rację. To, że Marta była zła to mało powiedziane. Wpadła w taki szał, jakby całe zło tego świata przelało się w jej osobę. Najgorsze jest to, że udawała świętą, tak jakby była idealnym dzieckiem.

- Mam ci przypomnieć co ty zrobiłaś w moim wieku? – krzyczałam bez opanowania.

- To zupełnie coś innego! – wrzasnęła Marta.

- O przepraszam – zadrwiłam – rzeczywiście, przecież ucieczka z domu w 18 urodziny i to jeszcze do obcego kraju, to nic w porównaniu ze zniknięciem na jedną noc – wykrzyczałam jej prosto w twarz. I już wtedy wiedziałam, że przesadziłam.

- Jak mogłaś? – podniesiony głos Marty drżał i był bliski załamania, a w oczach zobaczyłam zalążek łez. Była ode mnie starsza, ale rzeczy które robiła mając 18 lat, nie dorastają nawet do pięt mojej jedno-nocnej ucieczce.

W pewnym momencie już nie wytrzymywałam jej bezpodstawnych zarzutów. Tłumaczenia, że jestem pełnoletnia i nie może mi niczego zabronić nie pomagały, więc w napadzie złości postanowiłam wyciągnąć ciężkie działa.

Ta część jej przeszłości była dość drażliwa i nie wspominało się o niej często, ale w napadzie furii, nie myślałam już czy ją zranię. Po prostu mnie to nie obchodziło. 
Teraz gdy siedziałam sama w pokoju, zrozumiałam, że źle zrobiłam. Czułam się okropnie z świadomością, że sprawiłam komuś ból. Dlaczego zawsze tak jest? Czemu w napadzie złości nie kontrolujemy się i mówimy okropne  rzeczy, których potem żałujemy? 


Siedziałam na łóżku po nieudanej próbie przeprosin. Marta nadal była zła, a ja nie wiedziałam co zrobić, żeby mi wybaczyła. Przegięłam, wiem to, ale wszystkie wydarzenia ostatnich dni skumulowały się na mnie i musiałam dać upust złości. Nie mogłam uwierzyć, że to moja siostra oberwała za McVey’a.

Świadomość, że przebywałam sama w domu i dookoła nie było nic oprócz głuchej ciszy przerywanej tykaniem zegara, stała się jeszcze bardziej dołująca. Dorothy była u koleżanki, jej rodzice w pracy, a Marta z chłopakiem pojechali bóg wie gdzie. Pewnie jak najdalej ode mnie…

Czułam się jak wyrzutek, który zrobił tyle złych rzeczy, że nikt  nie chciał przebywać w jego towarzystwie. Dzięki temu miałam dużo czasu, aby jeszcze bardziej dobić się James’em  i moją naiwnością. Deszcz, który na chwilę przestał padać, znowu powrócił do wygrywania swojej smętnej melodii.

Pogoda tutaj chyba dostosowywała się do mojego nastroju.

Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Niechętnie zeczołgałam się z łóżka nie mając ochoty oglądać w tej chwili nawet listonosza. W zasadzie to współczułam osobie która stoi teraz przed domem, bo miła dla niej raczej nie będę.

Zeszłam po schodach i stąpając po miękkiej wykładzinie skierowałam się do drzwi. Nacisnęłam klamkę obstawiając, że czeka za nimi kurier albo świadek jehowy. Jednak widok jaki ujrzałam przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.

Nie wierzyłam własnym oczom. W drzwiach stał przemoknięty do suchej nitki James, a w ręce trzymał mój sweter. Ten samy, który musiałam u niego zostawić przy ostatniej wizycie… Nie wierzę, że sama dałam mu pretekst do przychodzenia tutaj!

McVey wyglądał jak wszystkie nieszczęścia świata. Biały T-shirt był cały mokry i przyklejony do torsu chłopaka. Z włosów wypłukały się całe kosmetyki, które James użył do stylizacji i teraz kosmyki bezwładnie zasłaniały mu czoło przyczepiając się równocześnie do całej twarzy. Do tego spodnie z zamierzonymi dziurami na kolanach sprawiały, że chłopak wyglądał jak żywcem wyjęty spod mostu.

Patrzył na mnie smutnym wzorkiem i ciągle trzymał w dłoni ten pieprzony sweter. Sweter który leżał w przedsionku mieszkania  McVey’a. Przedsionku, w którym my po raz pierwszy się… Nie! Nie mogłam teraz o tym myśleć. Jestem na niego zła. Wspominanie wspólnych chwil, które i tak były kłamstwem, było beznadziejnym pomysłem.

- Evelyn – powiedział zbyt pewnym, jak na zaistniałą sytuację, tonem.

- Jak się ma Ellie? – spytałam sarkastycznie, nie zwracając uwagi, czy ma mi coś do powiedzenia. Byłam zła. I całą negatywną energie zamierzałam skumulować na nim.

- Muszę z tobą porozmawiać -  on również zignorował moją wypowiedź – Nie obchodzi mnie czy tego chcesz, czy nie. MUSZĘ ci to wszystko wyjaśnić. – powiedział stanowczo i minął mnie w drzwiach wchodząc do środka.

Stałam jak słup soli nie mogąc ruszyć się ze zdziwienia. Najpierw mnie oszukuje, a teraz wchodzi do mojego (w zasadzie nawet nienależącego do mnie) domu i jak gdyby nigdy nic OZNAJMIA, że będziemy rozmawiać. Nie ruszałam się jeszcze przez moment układając w głowie jak bardzo idiotyczna jest ta sytuacja, jednak stwierdziłam, że moja konsternacja nic nie da, nie wywalę go przecież siłą.

- Przyniosę ci ręcznik – mruknęłam w końcu. Z każdej części jego garderoby kapała woda i moczyła podłogę, którą ja będę musiała potem sprzątać. Im szybciej się wysuszy tym lepiej. Zresztą.. dlaczego on w ogóle przyszedł tu pieszo? Nie zmoknąłby jadąc swoim samochodem.
No tak.. zapomniałam, że mu go zepsułam.



Nie wierzyłam w to co się działo. Nie myślałam, że ten dzień mógł być jeszcze gorszy, tymczasem razem ze mną w salonie siedział James skłonny wyjaśnić swoje chamstwo. Jakoś trudno było mi uwierzyć w beznadziejność tego dnia
.
- Nie wiem, jak wiele wiesz– zaczął w końcu rozmowę.

- Wystarczająco, by ocenić jaki z ciebie dupek – wtrąciłam z udawanym uśmiechem.

- Evelyn, przestań. Jeśli tak ma to wyglądać, to nic ci nie wyjaśnię.

Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.

- Wiesz.. nie wiem czy mam cię podziwiać, czy raczej powinno mi być ciebie żal. Najpierw zachowujesz się jak ostatni skurwysyn, a potem masz jeszcze czelność tu przychodzić i dyktować warunki na jakich będziemy rozmawiać. – uniosłam ręce w geście pokazującym jak idiotyczne jest jego zachowanie.

- Daj mi 5 minut i wszystko ci wyjaśnię. Tylko błagam, nie przerywaj mi. Potem będziesz mogła po mnie jeździć ile będziesz chciała, ale posłuchaj chociaż, co mam ci do powiedzenia.

- Ciekawi mnie raczej, co jeszcze, oprócz bajeczki o córce sponsora, miałeś do powiedzenia Ellie. – prychnęłam.

James popatrzył mi głęboko w oczy pierwszy raz od rozpoczęcia konwersacji i powiedział prawdopodobnie najbardziej niespodziewaną przeze mnie w tym momencie rzecz.

 - Zerwałem z Ellie. - przełknął głośno ślinę.

Na dźwięk tych słów szczęka dosłownie opadła mi w dół, a oczy otwarły się szerzej ze zdziwienia. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. W ciszy analizowałam jego słowa.

- Ty co zrobiłeś?! – zapytałam wstając z kanapy, gdy powróciła mi zdolność ruchu i mowy. Bałam się, że to ja byłam powodem ich rozstania, a uczucie, że rozwalasz komuś szczęśliwy związek nie jest przyjemne. Pewnie powinnam nienawidzić Ellie, ale ja jej szczerze współczułam. Pewnie naraża się na nieprzyjemności ze strony fanek, a teraz do tego dochodzę ja – zagraniczna „kochanka” jej chłopaka. Panie Okił Khamidov (reżyser Trudnych Spraw), mam pomysł na scenariusz nowego odcinka!

- Po prostu pozwól mi wszystko wyjaśnić od początku. -  James przywołał mnie na ziemię.

- Dobra, ale potem znikasz stąd i nie chcę mieć nic więcej z tobą wspólnego.- mruknęłam siadając z powrotem na sofie.

Na dźwięk ostatnich słów przez twarz chłopaka przemknął cień smutku i przygnębienia, ale nie skomentował mojej wypowiedzi. Przymknął jedynie oczy i odchylając głowę do tyłu westchnął ciężko.

- Z Elie byliśmy razem od 3 lat .

Nie błagam… czy on ma zamiar opowiadać mi całą historię ich związku?

- Ona pokochała mnie zanim ta cała sława się zaczęła. Wspierała mnie w działalności na YouTube, pomagała w szukaniu członków zespołu… Zależało jej na mnie. – spojrzał w przestrzeń, jakby przypomniał sobie wspólne chwile z Ellie.

- Ale potem zaczęło się pogarszać. Do akcji wkroczyły godziny w studiu nagraniowym, odwoływane randki, koncerty, długie wyjazdy… Widywaliśmy się coraz rzadziej i z każdym miesiącem sytuacja miedzy nami się pogarszała. Widziałem, że ona cierpi. Bolało ją, że nie byłem już tylko jej i musiała się mną dzielić z fankami.

- Najgorzej było, gdy w wywiadach kazali nam mówić, że nie mamy dziewczyn. Ellie pękało serce, kiedy się jej wypierałem. A potem w jakiś sposób fanki się o niej dowiedziały i zaczęło się. Wyzywanie, ubliżanie… „Fanki” zmieszały z Ellie z błotem.  To było ponad jej psychikę… i wtedy stało się najgorsze. Zerwała ze mną. – wydusił z siebie.

- Nie będę ci mówił co przeżywałem… Nie ma sensu tego rozpamiętywać. Zresztą kilka miesięcy później wróciliśmy do siebie. Nie chciałem powtórki z fankami, więc ukrywaliśmy związek. Ale to już nie było to samo. Widziałem, jak te wszystkie wydarzenia odbiły się na Ellie. Uśmiechała się rzadziej, za to coraz częściej płakała. Przytłaczało ją to, że nie mogliśmy się razem pokazywać. Nie dość, że spędzaliśmy ze sobą mało czasu, to jeszcze musieliśmy się z tym ukrywać. Miałem wrażenie, że chemia między nami znika. Częściej na mnie krzyczała niż całowała, ciągle się kłóciliśmy, zazwyczaj o to, że wystawiałem ja do wiatru i jechałem na niespodziewany wywiad czy do studia. Czułem się ,jakbym ją więził…

- I dzisiaj zrozumiałem, że czas ja uwolnić. Związek ze mną był dla niej jak kajdanki. Dotarło do mnie, że jeśli naprawdę mi na niej zależy to powinienem chcieć jej dobra, a to co spotykało ją u mojego boku na pewno dobre nie było. Wiedziałem, że bez niej nie będę szczęśliwy, ale to na jej szczęściu zależało mi najbardziej.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Cała ta historia.. nie spodziewałam się, że to wszystko jest aż tak skomplikowane. To, co zrobił dla Ellie… z jednej strony zranił ją przez rozstanie, ale dał jej przez to szansę na normalne życie, bez ciągłej obawy o paparazzi. Postawił jej dobro nad swoje. Mimo, że dla mnie nadal pozostawał dupkiem, to zachował się wobec Ellie bardzo dojrzale.
Widziałam smutek malujący się na jego twarzy. Nic nie mówił.. chyba czekał na moją reakcję. Zrozumiałam, że muszę coś powiedzieć i wiedziałam już co.

- To co zrobiłeś, poświęciłeś się dla jej szczęścia… Naprawdę ją kochasz i to w niezwykły sposób. Bo prawdziwa miłość jest ofiarą, myśleniem o innych zanim pomyślisz o sobie. I ty to zrobiłeś… Mimo, że teraz Ellie jest na ciebie wściekła, to niedługo zrozumie, że chciałeś jej dobra.– posłałam mu pocieszający uśmiech.

Chłopak podniósł na mnie wzrok i uniósł smutno kąciki ust do góry. Wyglądał, jakby rozważał moje słowa.

Wiedziałam jednak, że muszę przejść do sedna sprawy i uzyskać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.

- Ale nie rozumiem jednej rzeczy… skoro tak bardzo ci na niej zależy, dlaczego w ogóle się mną zainteresowałeś? Czemu brnąłeś w naszą znajomość?  Przecież wiedziałeś, że zranisz Ellie…
Chłopak oparł łokcie na kolanach zatopił twarz w dłoniach, intensywnie nad czymś myśląc. Odezwał się dopiero po chwili:

- Ten moment, gdy po raz pierwszy rozmawialiśmy na plaży… Traktowałaś mnie tak zwyczajnie, jak nikt od dawna tego nie robił. Nie krzyczałaś na mój widok, nie płakałaś, nie chciałaś zdjęcia ani autografu. Byłem dla ciebie normalnym człowiekiem. To było jak powrót do dawnego życia... Przeniosłaś mnie w czasie do lat, za którymi tęsknie. Do tego ten twój łamany angielski był taki słodki… To gdy rumieniłaś się przy każdej pomyłce… Wiedziałem, że pogłębianie tej znajomości nie jest dobrym pomysłem, ale nie mogłem się oprzeć.. Po prostu byłem ciekawy jak to jest poznać człowieka który nie patrzy na ciebie przez pryzmat twoich osiągnięć, pieniędzy czy sławy – kącik jego ust powędrował delikatnie do góry.

- Widziałaś we mnie zwyczajną osobę… obchodziło cię to, jaki jestem, a nie kim jestem. Nawet kiedy dowiedziałaś się o The Vamps, twój stosunek do mnie się nie zmienił. Potem ta impreza… pocałunek. To wszystko sprawiało, że czułem się, jakbyś zabierała mnie ze sobą do zupełnie innej bajki, gdzie my byliśmy narratorami. Nie było tam problemów, paparazzi ani nikogo, kto chciałby nas zniszczyć. To było jak odwyk od codzienności.

- James, przestań. – przerwałam mu końcu, bojąc się, że wzbudzi we mnie litość. To wszystko co mówił, sprawiało, że łzy zbierały mi się w oczach, ale nie mogłam dać im upustu. Płacz byłby jego wygarną.

- Znasz mnie tylko od 3 dni.

- I to były najlepsze 3 dni mojego życia. – przerwał mi.

- Nie mów tak, bo dobrze wiesz, że to kłamstwo. Nie mam zamiaru robić ci wywodów jakim to dupkiem się okazałeś. Po prostu proszę cię, daj mi już spokój. Pomogłam ci odreagować, więc teraz mnie zostaw – czułam, że tymi słowami wbijam mu nóż w plecy, ale chciałam być z nim szczera.

- Nie mów tak, nie byłaś odreagowaniem.

- Więc czym? Skoro przy mnie zapominałeś o sławie i czekających cię obowiązkach, to jak inaczej to nazwać?

Nie odpowiedział.

- Tak myślałam. Powiedz mi jeszcze jedną rzecz…

Chłopak skinął głową na znak, że się zgadza.

- Czy poznanie mnie wpłynęło chodź w małym stopniu na decyzję o rozstaniu z Ellie?

James otworzył usta z zamiarem powiedzenia czegoś, jednak po chwili je zamknął.

- Szczerze? – odezwał się po chwili namysłu.

- Chyba nie masz zamiaru znowu kłamać – odparłam.

 - Tak. Wpłynęła.

Westchnęłam głośno, a między nami zapanowała cisza. W głębi duszy miałam nadzieję, że jednak nie mam nic wspólnego z ich zerwaniem. Niestety teraz do moich życiowych osiągnięć mogę dopisać rozwalenie cudzego związku. Świetnie.

- Jesteś zła? – zapytał  James nie doczekując się mojej reakcji.

Tym pytaniem przeważył szalę.

- Serio? – spojrzałam na niego zdziwiona – Naprawdę pytasz, czy jestem Z-Ł-A?- roześmiałam się histerycznie.

- Cholera jasna. Okłamałeś mnie. Uwiodłeś, nie mówiąc nic, że masz dziewczynę, po czym zrobiłeś ze mnie jakąś napaloną córkę jednego ze sponsorów, a teraz wprost mówisz mi, że miałam udział w rozpadzie twojego związku! Mam się z tego powodu cieszyć?!

Nasza rozmowa weszła na tor, którego się obawiałam. Nie chciałam marnować na niego moich nerwów ani się kłócić. Planowałam posłuchać, co ma do powiedzenia, a potem kazać zniknąć i zostawić mnie w spokoju. Niestety jak zwykle mój plan nie wypalił.

- Nie chciałem, żeby to tak wyszło!

- A czego ty się do cholery spodziewałeś?! Że się mną pobawisz, potem ja wrócę do Polski i problem z głowy?!

- Nie bawiłem się tobą. Zrozum to Evelyn.

- Nie mam zamiaru niczego rozumieć. To nie ma sensu. Jutro wylatuję, więc zostaw mnie w spokoju. Lepiej będzie, jeśli wszyscy zapomnimy, co się stało.

- Proszę cię, nie mów tak.

- Przestało padać, chyba powinieneś już iść – zakończyłam szybko temat.

- Evelyn.. – powiedział błagalnie.

Odwróciłam głowę od jego spojrzenia, wstałam i podążyłam do wyjścia. James chwilę się wahał, ale zaraz do mnie dołączył. Otworzyłam przed nim drzwi, dając znak żeby już poszedł. Rzucił mi smutne spojrzenie i wtedy spostrzegłam, że lazurowy błękit jego oczu jakby wyblakł. Przygryzłam wargę ledwo powstrzymując łzy, które już dawno zebrały mi się pod powiekami. James ruszył przed siebie, jednak zawahał się stojąc w progu. Odwrócił się i zrobił krok w moją stronę.

- Jeśli to ma być nasze ostatnie spotkanie… - popatrzył mi w oczy –  to chcę mieć co pamiętać do końca życia - i złożył na moich ustach niespodziewany pocałunek. Nasze wargi spotkały się na kilka sekund, ale nie było już żadnego ognia. Ból był zbyt wielki, żeby ustąpić miejsca przyjemności.

- Żegnaj, Foxy – westchnął James i rzucając mi ostatnie spojrzenie, wyszedł z domu.

Stałam w przedpokoju jak słup soli uświadamiając sobie, co przed chwilą miało miejsce.
Przesunęłam delikatnie palcami po wargach wciąż ciepłych od pocałunku James’a, a po moim policzku spłynęła samotna łza. To koniec. To już naprawdę koniec.

~~~~~~~~~~~~~~~~~ * ~~~~~~~~~~~~~~~~~

Dziękuję za to, że jesteście i komentujecie <3 

Witam nowych czytelników i przepraszam, że rozdziały tak rzadko się pojawiają. W zamian postarałam sie napisać coś długiego i wyszedł mi chyba najdłuższy rozdział ze wszystkich do tej pory. Mam nadzieję, że się Wam spodoba.
Napiszcie jak wrażenia! :) 

CZYTASZ = KOMENTUJESZ :D 



środa, 14 maja 2014

~ Rozdział 12 ~ "Konwersacja z McVey’em to ostatnia rzecz, jaką chciałabym teraz zrobić"



Nadeszła burza. Chmury zasłoniły słońce, pogrążając ziemię w ciemnościach. Wiatr uginał drzewa zmuszając do bicia pokłonów niebu. Deszcz uderzał z łoskotem o wszystko co stanęło na jego drodze.

Brad milczał i ze skupieniem wpatrywał się przed siebie. Widoczność była słaba, więc chłopak jechał powoli, co stawało się nieco irytujące. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, okryć się ciepłą kołdrą i oglądnąć maraton jednego z moich ulubionych seriali. Odcięta od świata, zamknięta w bańce, której nikt nie może przebić.

Zamyślona przesunęłam palcem w ślad za kroplą deszczu spływającą po drugiej stronie szyby i oparłam o nią głowę.

Wyobraziłam sobie jak za kilka dni stąd odlatuję, zostawiam cały ten bałagan do posprzątania komuś innemu. Zapomnę i nic nie będzie mnie już obchodzić. Oni też zapomną, że istniała Evelyn Fox. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Szczerze? Nie mam pojęcia, co sądzić o wszystkim, co się ostatnio wydarzyło . Mam nadzieję, że uda mi się jak najszybciej uciec.

- Hej, wiesz co.. zaszły małe komplikacje. Spóźnię się trochę – wymamrotał nagle Brad do telefonu. Nawet nie zauważyłam kiedy zaczął rozmowę. 

- Wiem, że zaraz będzie burza.. Ej James uspokój się! – krzyknął zbulwersowany czymś, co powiedział mu McVey - Nie dość, że ratuję ci dupę, to jeszcze tłumaczę się za ciebie przed Evelyn.

Rzuciłam Bradley’owi mordercze spojrzenie. Przecież prosiłam go, żeby nie wspominał James’owi, że mnie podwozi!

- Tak… ona tu jest – wymamrotał Simpson, wyraźnie speszony tym, że mnie wydał – Ale wiesz co, nie jestem pewny czy ona chce z tobą rozmawiać.

Wyprostowałam się momentalnie. Konwersacja z McVey’em to ostatnia rzecz, jaką chciałabym teraz zrobić, ale on najwyraźniej był innego zdania. Chcąc zapobiec niezręcznej sytuacji, Zaczęłam gestykulować energicznie rękami, dając Brad’owi jasno do zrozumienia, żeby nie przekazywał mi słuchawki.

- Jesteś pewny? – Simpson rzucał przelotne spojrzenia to na mnie, to na drogę.

- Nawet się nie waż – powiedziałam stanowczo do chłopaka, posyłając mu równocześnie najgroźniejsze spojrzenie, na jakie było mnie stać.

- Okej, ale jak mnie zabije, to będzie twoja wina – Brad chyba całkowicie zignorował moje znaki.

- Co jest z tobą nie tak? – wyszeptałam bezdźwięcznie, rzucając szatynowi oburzone spojrzenie.

W odpowiedzi otrzymałam jedynie jego wyciągniętą dłoń z telefonem. Puknęłam się w czoło na znak, że coś mu się pomyliło. W końcu jednak przejęłam słuchawkę.

- Evelyn? Jesteś tam? – usłyszałam głos McVey’a.

- Evelyn? Jaka Evelyn? Aaa.. chodzi ci o tą córkę jednego z waszych sponsorów, z którą musiałeś się umówić, żeby przedłużono wam kontrakt? -

- Posłuchaj, to nie tak…

- Nie, to ty posłuchaj. Jeśli masz mi do powiedzenia coś wartościowego, to się streszczaj bo nie mam ochoty wysłuchiwać tych wszystkich „to nie tak jak myślisz”.

- Evelyn, proszę.. Ja.. ja.. ja naprawdę nie to miałem na myśli, po prostu.. – chłopak jąkał się szukając jakiejś deski ratunku. Nie miałam najmniejszej ochoty kontynuowania tej rozmowy.

- Nie wysilaj się – mruknęłam wciskając czerwoną słuchawkę.

- Serio? Nie dałaś mu nawet szansy na wyjaśnienia? Chyba jesteś trochę za ostra… - wyrzucił mi Brad.

Posłałam mu zszokowane spojrzenie. Czy do niego nie dociera, co zrobił jego przyjaciel i jak wielki z niego dupek?

- JA jestem za OSTRA?

- Popatrz na to z tej strony: okej - zachował się nie fair, ale chciał cię przeprosić, a ty bezczelnie się rozłączyłaś.

- Pewnie, zwalaj winę na mnie. Co z tego, że to on nie wspomniał nic o swojej dziewczynie.

- Mogłaś łatwo znaleźć tą informację w Internecie.. Fanki wszędzie o tym dyskutują.

- Co jest z wami wszystkimi nie tak?!  Nawet nie wiedziałam, że jesteście sławni! Myślisz, że cały świat musi was znać? Nie jesteście żadnym pieprzonym One Direction! – nie kontrolowałam potoku słów wydobywających się z moich ust, nie zwracałam już nawet uwagi, czy odzwierciedlają to co naprawdę myślę

- Poza tym wybacz, że nie sprawdzam stanu cywilnego każdego chłopaka, który do mnie zarywa! – krzyczałam wściekła. Bradley próbował mi przerwać, jednak uniemożliwiłam mu to -  James to wszystko zaczął i nie broń go teraz. Rozumiem, że to twój przyjaciel, ale powinieneś dostrzegać tez jego błędy. Zachował się jak ostatni palant.

Simspon milczał, nie kwapiąc się do odpowiedzi. Po kilku minutach ciszy przestałam jej już w ogóle oczekiwać i z ulga stwierdziłam, że to najwyraźniej koniec naszej cudownej konwersacji.

- Już prawie jesteśmy – odezwał się po dłuższym czasie Brad.

Skierowałam moją uwagę z powrotem na krajobraz. Nie było już pół i łąk. Ich miejsce zastąpiły bloki i domy mieszkalne. Nawet nie zauważyłam, kiedy wjechaliśmy do miasta.

Skręciliśmy w znajomą mi ulicę. Szeregowa zabudowa otaczała drogę z dwóch stron. Budynki wzniesione były z ciemnej, drobnej cegły, charakterystycznej dla angielskiego stylu. Każdy dom miał swój mały ganek, a nad nim mały daszek wsparty na dwóch białych kolumnach. Wszystko trzymało się klasyki i prostoty.

Brad zatrzymał samochód i zrozumiałam, że jesteśmy na miejscu. Nie wiedząc do końca co teraz zrobić, wymamrotałam niewyraźnie podziękowania i wygramoliłam się z auta.

- Evelyn – zatrzymał mnie Brad, gdy już wysiadłam.

- Proszę, nie mów o niczym mediom. To wywołałoby niepotrzebne zamieszanie.

- Zaufaj mi, nie jestem tym typem człowieka, który sprzedaje historię swojego życia za pieniądze.  – odpowiedziałam uśmiechając się słabo i zamknęłam drzwi.

Ruszyłam w stronę ganku osłaniając się przed deszczem i unikając kałuży, na tyle, na ile było to możliwe. W końcu dotarłam do drzwi i chwyciłam za klamkę. W tym momencie dotarło do mnie, że nie byłam w domu przez 2 dni i mogę się tylko domyślać, jakie piekło czeka mnie z tego powodu w środku. 


~~~~~~~~~~~~~~~~~ * ~~~~~~~~~~~~~~~~~

 Guten Morgen :D Co do rozdziału.. szału nie ma, ale chciałam dodać coś w miarę szybko.  W weekend postaram się wrzucić jakąś dłuższą notkę. 
I szczerze.. nie bardzo wiem, w jakim kierunku pokierować teraz zachowania Evelyn xd i tu pytanie do Was:

Co Wy zrobiłybyście na jej miejscu?

~~~~~~~~~~~~~~~~~ * ~~~~~~~~~~~~~~~~~

Zapraszam wszystkich na bloga Wiktorii! Ona również pisze opowiadanie o The Vamps :) Klikajcie tutaj >> CURLS << lub w  banner w bocznej kolumnie bloga ;)
Naprawdę warto. Wiktoria świetnie pisze i jej twórczość to gratka dla Brad Girls i nie tylko ^^



niedziela, 11 maja 2014

~ Rozdział 11 ~ "Po raz kolejny prawda przygniotła mnie niczym lawina i przypomniała, dlaczego od zawsze wolałam żyć w kłamstwie."

Wjechałam na autostradę o mało co nie harując prawymi drzwiami o barierkę. Żałowałam uniknięcia kolizji, ale szansa pozostawienia na autku James’a pamiątki po sobie nadal istniała. 

Jazda lewa stroną drogi nie była taka zła, jak myślałam. Może to dlatego, że autostrada prowadziła prosto, bez żadnych zakrętów, ale zostańmy jednak przy wersji, że to ja jestem takim świetnym kierowcą. 

Podążałam za znakami - z powrotem do Bournemouth. Nie było dużego ruchu, więc nie chcąc na razie myśleć o ostatnich zdarzeniach skupiłam się na krajobrazie. Niestety z czasem obrazy za oknem stawały się coraz mniej ciekawe. Wciąż te same drewniane ogrodzenia, pola uprawne, zagajniki i znowu pola uprawne... Cała ta monotonia sprawiła, że moje myśli w końcu pobiegły w stronę McVey’a. 

Westchnęłam głęboko świadoma swojej głupoty. To byłoby nieprawdopodobne, że taka gwiazda jak on nie ma dziewczyny i nagle zakochuje się we mnie, przypadkowo poznanej na plaży Polce z przeciętną urodą. Nie byłam dla niego niczym więcej, jak wsparciem dla męskiego ego. Udowodnił sobie, że może rozkochać w sobie każdą. 

Zawsze obiecywałam sobie, że nie będę jak K a ż d a, a teraz nabrałam się na proste sztuczki i postąpiłam dokładnie tak, jak te wszystkie naiwne dziewczyny, którym chłopak najpierw wiele obiecuje, a potem rzuca tekstem „nie czuję już tego samego, znudziłaś mi się”.

Może James nie powiedział mi tego wprost, ale wcześniej, czy później taka sytuacja by nadeszła. Do tego pokazał, jak łatwo jest zabawić się moim kosztem. 

Do moich życiowych tytułów mogę dodać nowo-zdobyty: Skończona idiotka. 

- Głupia, głupia, głupia! – krzyknęłam uderzając ręką w kierownicę w celu wyładowania emocji.

Co ja sobie do cholery myślałam? Że odjedziemy na białym koniu ku zachodzącemu słońcu i będziemy żyli długo i szczęśliwie? Jestem żałosna. Nie.. to za mało powiedziane. Głupia, nienormalna, opóźniona, nierozsądna, durna, tępa, bezmózga, pomylona, lekkomyślna, łatwowierna… 

Nagle rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu i przerwał mi obrażanie samej siebie.  Spojrzałam na siedzenie, na którym leżała komórka. Prychnęłam z pogardą widząc numer James’a na wyświetlaczu. Po krótkim rozważaniu, czy odbierać, nacisnęłam zieloną słuchawkę. 

- Abonent czasowo niedostępny, proszę zadzwonić, kiedy ograniczysz się do posiadania jednej dziewczyny w tym samym czasie – odegrałam głos automatycznej sekretarki i rozłączyłam się nie dając mu dojść do słowa. 

Zadowolona z siebie chwyciłam oburącz kierownicę i postanowiłam więcej nie myśleć o McVey’u. Zadarłam głowę do góry i skupiłam się na drodze.

*


Trzeba mieć pecha. Trzeba się urodzić pod naprawdę ciemną gwiazdą. Albo po prostu trzeba być mną – kumulacją nieszczęść całego świata.

Przejechałam całą trasę do Bournemouth bez żadnych problemów i wiedziałam, że poszło zbyt dobrze, że coś musi się stać. I stało się. Kilometr od miasta złapałam gumę, a McVey niestety nie przestrzega przepisów i nie wozi ze sobą zapasowego koła. Tak oto utknęłam w szczerych polach z nieswoim autem i zerową ilością pomysłów co dalej. Nie mogłam zadzwonić po pomoc drogową bo nie miałam ani dowodu rejestracyjnego, ani ubezpieczenia samochodu. Duma i resztki honoru powstrzymywały mnie też od wykręcenia numeru James’a. 

Oczywiście matka natura również stanęła przeciwko mnie. Ze ślicznej pogody zostało już niewiele. Słońce schowało się za chmurami, a wysoką temperaturę zastąpił zimny wiatr. Chcąc schronić się przed chłodem, wsiadłam z powrotem do samochodu i próbowałam wymyślić co dalej. Auto stało na uboczu drogi, ale miałam wrażenie, że nie miałoby większego znaczenia, gdybym zaparkowała je na środku ulicy, bo ruch był dzisiaj praktycznie zerowy. 

Nie mając pojęcia jak zabić czas w oczekiwaniu na cud, który przetransportuje mnie do Bournemouth, zrobiłam coś, na co powinnam wpaść już dawno temu. Wzięłam do ręki telefon i wpisałam w googlach hasło „James McVey girlfriend”. Wyników nie było zbyt wiele, w dodatku część nietrafna, jednak wkrótce natrafiłam na zdjęcia, które mnie interesowały. Widniała na nich ta sama blondynka, którą dziś widziałam, ta sama, która prawdopodobnie jest dziewczyną McVey’a. W komentarzach fanki dyskutowały i wmawiały sobie nawzajem, że oni już dawno nie są razem i gitarzysta The Vamps znowu jest do wzięcia. Specyficzna sytuacja w KFC uświadomiła mi, jak bardzo te dziewczyny się mylą. Ellie była dziewczyną James’a, jest nią i zapewne nadal będzie. 

Zirytowana rzuciłam telefonem w skórzaną powierzchnię siedzenia pasażera i postanowiłam skupić swoją uwagę na czymkolwiek, co nie było rozmyśleniem nad moja naiwnością i głupotą. 

Spoglądając przez okno z rezygnacją stwierdziłam, że zaczęło padać. Ciemne chmury zasłoniły niebo i rozpoczęły swoją deszczową symfonię. Krople wody spływały zgrabnie po liściach przydrożnych drzew, by zaraz zniknąć w kałużach, a rośliny bujały się delikatnie w rytm wygrywany przez wiatr. 

Włączyłam wycieraczki, które niezdarnie schlapywały wodę z przedniej szyby umożliwiając mi lepszą obserwację świata w deszczowym transie. Tępo wpatrywałam się w przestrzeń na zewnątrz licząc przejeżdżające samochody i nie skupiając myśli absolutnie na niczym. Melancholijne dźwięki wydobywające się z radia kołysały mnie w niebycie intelektualnym i wzmacniały empatyczny nastrój. 

Nagle na pobocze tuż przede mną zjechało auto z przeciwnej strony drogi. Zwróciłam na nie uwagę dopiero gdy uchyliły się drzwi i ze środka wysiadł kierowca. Zmrużyłam oczy, by lepiej dostrzec jego sylwetkę. Młody chłopak średniego wzrostu w czarnych rurkach i zwykłym t-shirt’ie zbliżał się w moją stronę. Po chwili rozpoznałam jego twarz.

- Co ty tutaj robisz? – spytałam Bradley’a uchylając szybę.

- Ciebie mogę spytać o to samo – powiedział niepewnie z nutką intrygi w głosie – James dzwonił i powiedział mi, że zapomniałaś zabrać go ze sobą w drogę powrotną. -

- A on zapomniał wspomnieć, że ma dziewczynę – burknęłam zaraz przed tym jak ugryzłam się w język.

Mina Brad’a natychmiast zrzedła, a ja żałowałam, że zamiast najpierw pomyśleć, powiedziałam coś głupiego. Jak zwykle zresztą. Chłopak, wbrew moim oczekiwaniom, nie zjechał mnie wzrokiem ani nic z tych rzeczy, ale obszedł samochód dookoła i zajął miejsce pasażera. 

Nie musiałam o nic pytać, Simpson chyba czuł się zobowiązany do wyjaśnienia mi sytuacji. 

- Słuchaj… To nie do końca tak jak myślisz – na dźwięk tych słów miałam ochotę mu przerwać i wyśmiać, jednak się powstrzymałam – James.. on… zachował się nie w porządku, to prawda. Jeśli mam być szczery, to gdy pierwszy raz cię zobaczyłem, wiedziałem, że będą z tego jakieś kłopoty. To jak on na ciebie patrzył… A potem ten pocałunek i twoje zdezorientowanie, kiedy miałem pretensje do McVey’a. Zorientowałem się, że Nie byłaś niczego świadoma, a on chamsko z tobą pogrywał. Próbowałem go przekonać, aby powiedział ci prawdę, ale on twierdził, że nie ma sensu, bo i tak niedługo wyjeżdżasz, a on chce jedynie odpocząć od Ellie. To było niedorzeczne nawet dla mnie, ale nie mogłem decydować za niego.

Zapadło milczenie, a ja odtwarzałam w głowie słowa Bradley’a. Nawrzeszczał na James’a po naszym pocałunku… zupełnie jak w moim śnie. Śnie, który jednak nie był snem. Teraz byłam pewna, że to wydarzyło się naprawdę. 

Wszystko zaczęło układać się w logiczną całość. Rozmowa James’a z Brad’em, którą przez przypadek usłyszałam. 

- Musisz jej powiedzieć –
- Ale.. –
- James, do cholery, to byłoby nie fair. Powinna wiedzieć! –

Słowa odbijały się echem w mojej głowie. Od początku chodziło o Ellie i o związek, który McVey przede mną zataił. Połączyłam części układanki i wszystko stało się jasne. Nigdy nie miałam się dowiedzieć o jego dziewczynie. Byłam tylko skokiem w bok, odreagowaniem. Po kilku dniach miałam zniknąć z jego życia. Jeśli tak by się nie stało, byłabym jedynie problemem. Ja głupia liczyłam na coś więcej, chciałam się zaangażować.

Po raz kolejny prawda przygniotła mnie niczym lawina i przypomniała, dlaczego od zawsze wolałam żyć w kłamstwie. Analizowałam własną głupotę wręcz słysząc donośny chichot świata śmiejącego się ze mnie.
Zmrużyłam oczy przygryzając wargę i biorąc głęboki wdech. Samotna łza spłynęła po moim policzku, zostawiając za sobą czarny ślad rozmazanego tuszu. Otarłam ją szybko, nie chcąc rozklejać się przy Bradley’u. Chłopak unikał kontaktu wzrokowego, zapewne z zamiarem dania mi trochę przestrzeni osobistej. Chyba rozumiał, jak głupio musiałam się czuć w tej chwili. 

- Mógłbyś tylko odwieźć mnie do domu – wyszeptałam łamiącym się głosem.

- Jesteś pewna? –

- Tak – odparłam zbyt stanowczo i zbyt szybko – nie chcę mieć z tym już nic wspólnego. - 

- Jasne.. daj mi chwilkę – wysiadł z samochodu i wykręcił czyjś numer, zapewne James’a.

W końcu to po niego tu jechał. Miał go odebrać z Thorpe Parku, bo jego skok-w-bok-dziewczyna ukradła mu samochód. Prychnęłam z pogardy do niego i do samej siebie. Nie mogłam nikogo winić za własną głupotę i naiwność. Gdybym wykazała się chociaż odrobiną zdrowego rozsądku, nie dałabym się nabrać tak  łatwo na jego gierki. 

Tymczasem teraz musiałam płaszczyć się przed jego przyjacielem,  żeby odstawił mnie do domu, gdzie będę mogła do woli użalać się nad swoim losem. 

- Możemy jechać – zakomunikował Brad uchylając moje drzwi – Odwiozę cię moim autem. -

Zgodnie z instrukcją przesiadłam się do wozu Simpsona. Nie pytałam nawet, co będzie z samochodem James’a, nie obchodziło mnie, czy chłopak dostrzegł przebitą oponę. Nic mnie już nie obchodziło. 

 ~~~~~~~~~~~~~~~~~ * ~~~~~~~~~~~~~~~~~

Zmusiłam się w końcu do napisania kolejnego rozdziału. I tak oto jest 4 nad ranem, a ja dopiero co skończyłam pisać... Dlatego proszę o wyrozumiałość i mam nadzieję, że rozdział chociaż w małym stopniu przypadł wam do gustu :)

Przepraszam i Dziękuję to chyba najczęściej używane przeze mnie słowa. I znowu:

Przepraszam za te 2 tygodnie czekania

DZIĘKUJĘ za wszystkie komentarze, wejścia i kliknięcia "przeczytane" <3

Czasem nadal trudno mi uwierzyć, że ktoś czyta te moje wypociny. 


 ~~~~~~~~~~~~~~~~~ * ~~~~~~~~~~~~~~~~~

CHAMSKA REKLAMA! :D

Jeśli ktoś byłby zainteresowany, zapraszam na bloga, gdzie wraz z Ellie Rose publikujemy nasze wspólne opowiadanie :) 
>>> SEN NOCY LETNIEJ <<<
Każde wyświetlenie, każdy komentarz i każda opinia bardzo się dla nas liczy! :)